czwartek, 31 października 2013

Rozdział III: Syndrom Bambi kontra polowanie


Dotychczasowe wyniki badań pokazały, że leśnicy – mimo grzesznego postępowania z drzewkami w Świętych Gajach – cieszą się zaskakująco dobrą, wręcz znakomitą reputacją. Czy ten paradoks leśnego buca funkcjonuje również w przypadku buca w zielonym kapelusiku z piórkiem? Innymi słowy: czy myśliwi są lepiej postrzegani niż zajęcie, któremu z lubością się oddają? I dlaczego właściwie polowania stanowią tak drażliwy, kontrowersyjny temat?

PRZECIW A NAWET ZA.

Stosunek do polowań jest pełen sprzeczności i rozterek. Niepewność co do własnej natury oraz związku z przyrodą sprawia, że ludzie przyjmują raz taki, raz sraki lub owaki punkt widzenia. Często gęsto przenosząc przy tym własne potrzeby i obawy na Mamusię Naturę.

Rozmowy o lesie tylko w przypadku ewidentnego trzęsienia ziemi schodzą na temat polowań. Ten - jako nieprzyjemny – jest w naturalny sposób omijany. Dlatego też różnie wypadły badania, według których:

-   2/3 do 3/4 publiczki było ogólnie krytycznie nastawione do polowania, względnie wyraziło dezaprobatę; w przypadku mordowania młodych zwierzątek odsetek rósł do 90%,
-   ok. 1/3 pytanych opowiadała się za zniesieniem polowań – z pewnymi wyjątkami,
-   1/10 zdecydowanie poparła całkowitą likwidację polowań – celowali w tym zwłaszcza gówniarze, kobiety, mieszkańcy miast i – uwaga - 1/3 wegetarian,
-   jeszcze mniejszy, na przeciwnym biegunie, był odsetek zdecydowanych przeciwników zakazów polowania,
-   mimo wszystko, 2/3 do 3/4 ankietowanych uważała polowania za konieczne, zaś w szczególnych przypadkach (choroby, nadmierny wzrost populacji) liczby te nawet rosły.

Krótko mówiąc: dla większości ludzi polowanie to ZŁO KONIECZNE.

TABU ZABIJANIA.

Głównym powodem owej ambiwalentnej postawy jest nierozerwalnie związany z łowami akt zabijania. Ma on szczególne znaczenie dla małolatów, według których zwierzęta posiadają duszę. Niemal połowa z nich nie waha się więc nazywać polowanie morderstwem.

Kumulacja nieprzyjemnych uczuć i skojarzeń związanych z polowaniami, zwłaszcza przy braku usprawiedliwienia dla nich, prowadzą do dezaprobaty. Jednak tylko 1/7 do 1/4 badanych przypisuje myśliwym zabijanie z czystej żądzy mordu, względnie kolekcjonowanie trofeów. 3/4 uważa zaś polowanie w ramach hobby za niemoralne i domaga się profesjonalizacji łowiectwa, wyobrażając sobie myśliwego jako bezemocjonalnego strzelca, który wykonuje służbowe obowiązki. Oczywiście, publiczka najchętniej w tej roli obsadza leśników.

Jako szczególnie okrutne postrzegane są łowy z wykorzystaniem pułapek i psów, na zwierzęta pozbawione szans ucieczki, ptactwo wędrowne, zwierzęta młode (bambi). Do tego dochodzi empatyczne wczuwanie się w rolę niewinnych, prześladowanych braci mniejszych. Zwłaszcza płeć piękna przejawia tendencję do wizualizowania wymierzonej prosto w siebie lufy. Jeśli na to wszystko nałoży się własny strach przed śmiercią – przenoszony na inne Boże stworzenia – powstaje wybuchowa antyłowiecka mieszanka, która w swej istocie polega na zaklinaniu śmierci.

POSTAWA OPIEKUNA.

Pewnym, pragmatycznym wyjściem z powyższej sytuacji jest przypisanie polowaniom funkcji opiekuńczych. 2/3 publiczki popiera łowy na stare, chore i słabe zwierzęta, nie rzadko mówiąc w tym kontekście o „wybawieniu”. 1/3 bachorów uważa, że w ogóle powinno zabijać się tylko chore zwierzęta. Z kolei większość dorosłych przyznaje, iż z pomocą polowań można zapobiegać chorobom oraz utrzymywać populacje dzikich zwierząt w dobrej kondycji.

Z jednej strony wizja myśliwego jako przyjaciela i opiekuna zwierząt wpisuje się w „logikę” Syndromu Bambi, zgodnie z którą Święta Przyroda wymaga pomocy wszystkich ludzi dobrej woli. Z drugiej zaś buce w zielonych kapelutkach padają ofiarą własnej katechizacji. Wtłaczając gówniarzom do głów, że przyroda potrzebuje spokoju, sami jednocześnie jawią się jako ci, którzy często sieją zamęt.

Z wizerunkiem opiekuna szeroko kojarzona jest opinia, iż w trakcie polowań uwzględnione są aspekty etycznego podejścia do zwierząt. Czynione w tym punkcie zarzuty ze strony obrońców ich praw, częściowo agresywnie formułowane, wydają się nie znajdować posłuchu. Jednak publiczka również nie do końca daje wiary zapewnieniom myśliwych o ich zaangażowaniu w ochronę gatunkową. 

Niestety, nawet przy sporych nakładach czasu, portret „obrońcy przyrody w zielonym kapelusiku z piórkiem” można wcisnąć jedynie mniejszości małolatów i dorosłych.

I niestety ciężko też będzie podczepić się bucom pod polujących leśników, którzy w pierwszej kolejności postrzegani są właśnie jako opiekunowie zwierzyny – mimo że polowania zasadniczo wiążą się z gospodarką leśną i mimo że wątek łowiecki w ankietach dotyczących lasu oraz gospodarki leśnej wypływa niezwykle rzadko. Jednak 2/3 publiczki wyraźnie rozgranicza myśliwych od leśników.

Po równie wyboistym terenie jedzie wózek z obrazem polowania jako elementu koniecznej konieczności regulowania liczebności zwierzyny w obliczu czynionych przez nią szkód. 3/4 publiczki kupuje ten bohomaz. Natomiast dodatkowy argument o kompensowaniu przez myśliwych braku drapieżników redukujących populacje łownych bydlątek, akceptowany jest jedynie przez mniejszość. Człowiek jako fikcyjny predator? To byłoby trudne do pogodzenia z nowoczesną, ucywilizowaną perspektywą.

DOŚWIADCZENIA Z MYŚLIWYMI.


Współczesny wizerunek myśliwego wypada znacznie lepiej w porównaniu z polowaniami. Zdecydowana większość pytanych przypisuje myśliwym dobre cechy, tylko 10% uważa ich za nieprzyjaznych i niebezpiecznych. Choć jedynie kilka procent ogółu buców w zielonych kapelusikach stanowią kobiety, większość małolatów pozytywnie zapatruje się na łowy w wykonaniu płci pięknej. Tutaj otwierają się obiecujące możliwości poprawy wizerunku w przypadku, gdy gówniarze poczują się gotowi na łowiecką przygodę. Chętnych jednak jest zaledwie 15%, dla większości polowanie nie wchodzi w rachubę. 10 lat temu zainteresowanie mordowaniem dzikich bydlątek było wyższe o ok. 10%. Jednak od tamtego czasu Syndrom Bambi zrobił swoje.


Kiedy zapytano młodzież o dobre i złe doświadczenia wiążące się z myślistwem, mniej niż połowa przypomniała sobie pozytywne wydarzenia, które w przeważającej części dotyczyły opisanego wyżej wizerunku myśliwego-opiekuna. W większości nie były one wynikiem własnych doświadczeń, lecz pochodziły z  najbliższego otoczenia. Natomiast 30% stanowiły doniesienia medialne. Oczywiście złe newsy przekazywano 4-krotnie częściej niż dobre. Na przeciwnym biegunie małolaty opisywały mniej lub bardziej prawdopodobne przypadki bezprawnego użycia broni (najczęściej  strzały „na sucho” do ludzi oraz odstrzał zwierząt domowych). Igraszek tych doświadczyła 1/7, podczas gdy reszta znała temat z mediów lub opowieści.


Myśliwska katechizacja gówniarzy, polegająca na wbijaniu do głów przykazań typu „bądź cicho”, „trzymaj się szklaku”, „nie łap zwierząt” również przyczynia się do niezbyt przyjemnego odbioru buców w zielonych kapelusikach. Niektóre sierście odnoszą nawet wrażenie jakoby myśliwi dysponowali czymś na kształt policyjnych uprawnień. Mimo wkurwu na hałaśliwe grupy, należy jednak zdawać sobie sprawę jak ważne jest, by współczesne pokolenie Hightech zbierało możliwie najwięcej naturalnych, samodzielnych doświadczeń w kontaktach z Mamusią Przyrodą.

PODSUMOWUJĄC...

Pewna pani socjolog stwierdziła, że w łowiectwie jak w soczewce skupiają się dylematy współczesnego człowieka. Najwyraźniej miała rację. Jeszcze nie raz będziemy do nich wracać...

poniedziałek, 28 października 2013

Dlaczego nas nie lubią? Rozdział II cd.: przyszłość łowiectwa, czyli co siedzi w głowach gówniarzy?


Na kozetkę wzięto kolejnych kilkanaście tysięcy małolatów z różnych części Reichu. Wyniki? Interesujące…

ZAPOMNIANA PRZYRODA?
·         40% uczniów nie potrafiło określić w jakim kierunku wschodzi słońce,
·         60% nie wiedziało ile tygodni upływa między pełniami księżyca,
·         68% nie miało pojęcia ile jaj znosi kura w ciągu dnia,
·         tylko 21% domyśliło się, że żadna rasa krów nie daje mleka o przedłużonej trwałości (niektórzy obstawiali woły, krowy miastowe a nawet bio-krowy…)
·         tylko 8% wskazało świerk/jodłę jako surowce, z których buduje się więźbę dachową – mimo że są to najbardziej rozpowszechnione rodzaje drzew w lasach, stanowiące jednocześnie najważniejszy budulec,
·         i tylko 20% potrafiło wskazać kolor kwiatów świerka.

Czy w takim razie…

ŻEGNAJ PRZYRODO?

Wydawałoby się, że życie w szklanej menażerii – gdzie „za szkłem”: pracujemy, uczymy się, spędzamy wolny czas, uprawiamy sporty, oddajemy się konsumpcji, przemieszczamy się autem/autobusem/pociągiem a „przed szkłem”: oglądamy TV, surfujemy w Internecie, gramy, korzystamy z telefonu… – odetnie młodzież od przyrody. Tymczasem okazuje się, że kontakt z Mamusią Naturą jest zaskakująco niezły. 1/3 sierściuchów hasała po lesie kilka razy w tygodniu lub miesiącu. Dla łąk, pól czy ogrodów odsetek ten był nawet dwukrotnie wyższy. Ponad połowa małolatów w ciągu 5 minut była w stanie dotrzeć do najbliższego lasu. I to właśnie plener okazał się najbardziej preferowanym miejscem spędzania wolnego czasu. Jednak porównanie wyników badań z lat 2002-2010 ujawniło, że kontakt ten stopniowo się kurczy. Mimo iż chęć przeżycia przygody jest wciąż kusząca, wraz ze wzrostem wieku spada zainteresowanie aktywnością na łonie natury. Czyżby przyroda pociągała tylko dzieci? Wydaje się, że sama Mamusia Natura jest zbyt nudna dla nadpobudliwej gówniażerii i służy jedynie jako tło dla innych czynności: słuchania muzyki, imprezowania, jazdy na rowerze tudzież studiowania anatomii płci przeciwnej. Ważną rolę spełnia w tym wszystkim dom - stanowiący świetnie zaopatrzony i skomunikowany ze światem sztuczny kokon. Przebywanie w nim za karę przestało być dotkliwe. Przeciętna ilość czasu spędzona przed ekranem w ciągu tygodnia przewyższa nawet liczbę godzin lekcyjnych. To właśnie między 9 a 11 rokiem życia większość dzieci po raz pierwszy staje się posiadaczami komputerów, konsol do gier, telewizorów oraz zyskuje dostęp do Internetu. Tak wyposażone, w porównaniu z jeszcze niezaopatrzonymi rówieśnikami, spędzają niemal dwukrotnie więcej czasu przed ekranem. I niemal dwukrotnie rzadziej podejmują aktywność na łonie przyrody.

NATURA W WYMIARZE MORALNYM.

Syndrom Bambi wg poprzednich badań:
·         przyroda jest ważna, dobra, piękna, harmonijna,
·         zwierzęta i rośliny mają duszę,
·         trzeba chronić przyrodę, utrzymywać ją czystą i broń Boże nie niepokoić,
·         znaki zakazu są dobre, chodzenie na przełaj po lesie jest złe,
·         sadzenie drzew i dokarmianie ptaków są bardzo ważne,
·         ścinanie drzew jest złe, a zabijanie zwierząt to morderstwo.

Co się zmieniło???
 
Uwaga! ZIELONE OKULARY – kiedy mowa o naturze, ludziska i bachory też mają tendencję do:
·         wypowiadania się w duchu ekologicznej poprawności,
·         postrzegania przyrody w różowych barwach.

Zachowanie w lesie. Na gówniarzy nakłada się całą litanię przykazań:
·         coby nie śmiecili
·         coby nie łapali zwierząt,
·         coby nie zrywali roślin,
·         coby byli cicho,
·         coby trzymali się szklaków.

I większość, przywdziewając Zielone Okulary, zamierza powyższego się trzymać. Oczywiście największymi trucicielami dla małolatów są rodzice i nauczyciele. Niemniej jednak swój udział w głoszeniu kazań mają również ekolodzy i myśliwi. Przesłanie tych pierwszych brzmi: „NIE RUSZAJCIE SIĘ”, tych drugich: „NIE PRZESZKADZAJCIE”.

Efekt?

Las powinien być: cichy, czysty i uporządkowany (martwe drzewa i gałęzie usunięte!).

Dzieciaki mają swoistą Śmieciofobię:
·         pierwsze przykazanie moralnego zachowania w lesie brzmi: nie śmieć,
·         najważniejszym dobrym uczynkiem dla Mamusi Natury jest: zbieranie śmieci,
·         zaś największą zbrodnią: śmiecenie.

Ale dlaczego akurat "śmieci" stanowią najwyższy imperatyw? Chodzi o symbolikę: grzeszny Homo SS kala niewinną naturę.

Ponadto większość uważa, że pożytecznym dla przyrody jest pozostawienie jej w stanie nienaruszonym oraz ustanawianie obszarów ochrony. ALE – jednocześnie – nie można dopuścić do zarośnięcia idyllicznego wycinka flory i fauny! Należy również zapobiegać ekspansji gatunków obcych, a przecież – WCIĄŻ – wszystko co naturalne jest DOBRE. Ścinanie drzew i polowania spotykają się z jeszcze większym, bambistycznym potępieniem. Niektórym małolatom nie w smak również zrywanie kwiatków i jazda na rowerze.


PARADOX RZEŹNI (w leśnej wariacji).

1.       Sadzenie drzew jest dobre.
2.       Ścinanie drzew jest złe.

Dzieciaki ignorują konieczność użytkowania przyrody przez człowieka. Nie dostrzegają, że drzewa sadzi się po to, aby je ściąć. Ponad 60% nie ma (i > 40% nie chce mieć) żadnych doświadczeń związanych z pracą w lesie, na farmie, z zabijaniem zwierząt. Nie mają bladego pojęcia, z czego zrobione są: pudding, bita śmietana, rodzynki, olej do smażenia, porcelana czy plastik. Nie interesują się zwierzętami hodowlanymi i roślinami uprawnymi. Ekonomiczne korzystanie z zasobów przyrody stanowi tabu.

DYSTANS między konsumpcją a produkcją narasta!

OBRAZ LEŚNIKA: EKSPLOATATOR CZY DOBRY SAMARYTANIN?

Wspomniana przepaść między produkcją a konsumpcją sprawia, że kwestia gospodarczego użytkowania przyrody leży daleko poza codziennym horyzontem statystycznego mieszkańca Reichu. Pomimo tego… głęboko zakamuflowanego zainteresowania, leśnicy darzeni są wysoką estymą. Niemal 80% siersciuchów uważa, że leśne buce troszczą się o las i (wg większości) nie myślą wyłącznie o produkcji desek. Przy czym niemal połowa małolatów nie pała miłością do drewnianych mebli…

IDEA ZRÓWNOWAŻONEGO ROZWOJU POSZŁA SIĘ JE……Ć?

Po ponad 10-ciu latach trwania różnych programów edukacyjnych okazało się, że większość gówniarzy nie potrafiła nakreślić czym jest zrównoważony rozwój. Najczęstsze, spontaniczne skojarzenia:
·         nie zaśmiecaj lasu (ŚMIECIOFOBIA),
·         nie płosz zwierząt,
·         nie zrywaj/nie niszcz roślin,
·         wspieraj Greenpeace,
·         trzymaj się szlaków w lesie,

…stanowiły eksplozję Syndromu Bambi, który całkowicie zablokował możliwość zrozumienia tematu.

DZIECIAKI ZE WSI WYPADAJĄ LEPIEJ?

Prawdą jest, że mają częstszy kontakt z przyrodą. Jednak w porównaniu z miejskimi rówieśnikami, wiejskie sierście lepiej odpowiedziały zaledwie na 3 spośród 17 praktycznych pytań z zakresu rolnictwa i leśnictwa. Przy czym młode mieszczuchy wypadły lepiej w jednym pytaniu. Różnica jest więc zadziwiająco niewielka! Obie grupy mają niemal identyczny stosunek do przyrody. Z małym wyjątkiem: wiejskie dzieciaki darzą myśliwych i leśników (ale już nie rolników) większym szacunkiem. 

A MOŻE LEPIEJ WYPADAJĄ UCZESTNICY AKCJI ŚRODOWISKOWYCH, CZŁONKOWIE GRUP CHRONIĄCYCH PRZYRODĘ?

Mimo że dziatwa ta:
·         wysłuchała najwięcej przykazań,
·         zebrała o wiele więcej śmieci,
·         ma w sobie większy głód przygody,
·         ma bogatsze doświadczenie przyrodnicze,  
·         i jeszcze bardziej cnotliwie zapatruje się na Mamusię Naturę…

…prezentuje identyczne podejście, identyczny horyzont moralny, podobnie nikłą świadomość w temacie zrównoważonego rozwoju (ta jest zastąpiona „estetyką czystości” – w lesie ma panować cisza i porządek!).

PODSUMOWUJĄC… mamy do czynienia z postępującą bambizacją i trwałym wyobcowaniem z przyrody.

Pytanie brzmi: CO Z TYM FANTEM ROBIĆ?

Rainer Braemer proponuje:

- KOLEKCJONOWANIE PRZYRODNICZYCH DOŚWIADCZEŃ JAKO WARTOŚĆ SAMA W SOBIE:
·         więcej kontaktu z przyrodą niż lekcji przyrody w szkole,
·         doświadczanie przyrody również bez pedagogicznych intencji,
·         więcej przestrzeni, wolności i emocji na łonie natury,
·         odkrywanie „własnej” natury.

- WIĘCEJ PRZYRODY W CODZIENNYM ŻYCIU:
·         przyrodnicze przedszkola,
·         dni przyrody w szkołach,
·         bardziej interesujące szkolne wędrówki,
·         więcej ofert spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu poza lekcjami,
·         leśne hostele dla młodzieży,
·         farmy dla młodzieży,
·         ochotnicza służba ekologiczna.

CZĘSTYCH BYWALCÓW LASU cechuje:
·         większy głód przygody, większa chęć do uprawiania ćwiczeń,
·         więcej uczuć związanych z przyrodą,
·         większy zapał do pracy na łonie natury,
·         większa chęć zdobywania przyrodniczej wiedzy,
·         mniejsze zainteresowanie mediami, mniejsza konsumpcja.

piątek, 25 października 2013

Dlaczego nas nie lubią? Rodział II: Przyszłość łowiectwa, czyli co siedzi w głowach gówniarzy?

Kilka garści FAKTÓW ze - stuningowanym - komentarzem Rainer’a Braemer’a:

W 1997 roku, w ramach projektu „Lila Q”, Uniwersytet w Marburgu przeprowadził ankietę z udziałem blisko 2500 gówniarzy z rejonu Ruhry i Sauerland’u.

Wyniki ujawniły swoisty KULT PRZYRODY i… oszołomiły naukowców.

Okazało się, że pomimo mniejszego kontaktu z przyrodą (w porównaniu z poprzednimi pokoleniami),  stanowiła ona dla sierściuchów nadzwyczajnie wysoką wartość. Deklarowana chęć pomocy Mamusi Naturze, zawsze i wszędzie, wyraźnie uwidoczniła się w ankiecie przedstawiającej 15 różnych działań, spośród których „sadzenie drzew”, „sprzątanie lasu” oraz „dokarmianie ptaków zimą” zyskały największe uznanie. Dla porównania, jedynym działaniem niezwiązanym z ochroną przyrody, które cieszyło się podobną popularnością była „opieka nad chorymi”. Następne w kolejności „chodzenie na wybory” czy „naprawa telewizora” wypadły znacznie gorzej.


Wysokie poparcie dla twierdzenia „wszystko co naturalne jest dobre” wzbudziło niepokój naukowców. Biorąc pod uwagę nikłe doświadczenie życiowe, które cechuje młodych ludzi - zwłaszcza w kontaktach z trującymi roślinami, agresywnymi zwierzętami czy katastrofami naturalnymi -  wyniki ankiety można było poniekąd zaakceptować. Niemniej jednak zaledwie 5-cio procentowa negacja sprawiła, że ów naiwny zachwyt naturą stawał się przerażający. Akurat to, czy zimowe dokarmianie ptaków faktycznie pomaga przyrodzie jest co najmniej kontrowersyjne. Sprzątanie lasu – nie jest konieczne (pełni co najwyżej funkcje estetyczne), zaś sadzenie drzew ma znaczenie wyłącznie z gospodarczego punktu widzenia. Krótko mówiąc, we wszystkich wymienionych przypadkach przyroda radzi sobie sama.

Istotnym jest, że ów wielki zapał do udzielania pomocy łączył się najczęściej z wyobrażeniem natury jako zapłakanej, zahukanej i bezbronnej istoty - przerośniętego Bambi, które swoimi niewinnymi oczami wypatruje ratunku. Niestety, kreowanie takiego obrazu Mamusi Przyrody nie jest wyłącznie domeną młodzieży. Do efektu dokładają się media, pedagodzy i ohrońcy przyrody.

INSTYNKT OHROŃCY.

Oczywiście, z infantylnego podejścia najbardziej profituje ochrona przyrody. Trudno więc oczekiwać, żeby jej przedstawiciele, niekoniecznie nawiedzeni, mieli coś przeciwko. Według wyników ankiety, obszary chronione wzbudzały wśród gówniarzy najwyższe uznanie. Patrząc w przyszłość, można zaryzykować twierdzenie, że demografia będzie grała na korzyść ohrońców, którzy dostaną to, do czego cały czas dążą: większy wpływ.   


Natomiast buce w zielonych kapelusikach z piórkami wraz z leśnymi bucami mogą zacząć powoli rozmasowywać tyłki. Młodzianom najwyraźniej redukcja zwierzątek wraz ze ścinaniem drzewek się nie widziała. Działania te postrzegali w kategorii szkodliwej ingerencji w przyrodę. Ochrona była więc bardzo konkretnie – emocjonalnie i egocentrycznie definiowana. Kroplę miodu w tej beczce dziegciu stanowił fakt, że podobne poglądy wśród starszaków były mniej kategorycznie formułowane.

CZŁOWIEK JEST NAJWIĘKSZYM WROGIEM PRZYRODY.

W utwierdzaniu gówniarzy w powyższej mondrości odegrało rolę kilka czynników: z jednej strony objawiało się dziecięce współczucie dla przyrody, z drugiej wszechobecna w nią ludzka ingerencja, z trzeciej prano mózgi ukazując ją i człowieka jako dwa, całkowicie rozdzielnie byty lub człowieka jako wyrodnego/ą syna/córkę Mamusi Natury. Efekt? Ponad 75% dzieciaków miało kompleksy na punkcie własnego człowieczeństwa. To z kolei albo prowadziło do przekonania o niezależności Homo SS od natury (w wyniku zaawansowanego procesu cywilizacyjnego, postępu technologicznego itd.,), albo kończyło się snuciem fantazji o wszechobecnej sile technologii, która wyzwoli przyrodę z ludzkiego ucisku. Z tych perspektyw każda ingerencja człowieka w naturę okazywała się niepotrzebna i obarczona mniejszym lub większym poczuciem winy. W dodatku czynienie tabu z krytyki tak czy owak pojętej ochrony przyrody, tylko dolewało oliwy do ognia.

MORALNE SAMOWYKLUCZENIE.

Ankieta nr 3 wyraźnie pokazała, że gówniarze własną ingerencję w przyrodę traktowali w kategoriach winy. Dlatego też 80% małolatów uważało za korzystne obicie lasu znakami zakazu. Tylko komu podoba się wizja biurokratycznego ograniczania swobody przez dzisiejsze młode pokolenia? Ognisko, grill, spanie pod namiotem, bieg na przełaj – praktycznie wszystko sierście ostemplowały jako„szkodliwe”. Zaś najbardziej restrykcyjną grupą byli gimnazjaliści.


Jak się jednak okazało, to nie tak, że bachory miały jakąś awersję na punkcie aktywności na łonie przyrody. Nocowanie na świeżym powietrzu, ognisko, wspólne gry czy samotna wędrówka przez las cieszyły się dużym wzięciem. Ponad 60% małolatów deklarowało częste wypady przez knieję. Jednak wszystkie te ciągotki były filtrowane przez młodziutkie sumienia. I w przerażającej liczbie faktycznie postrzegane jako naganne. Dlatego też niemal połowa opowiadała się za ograniczeniem wstępu do lasu, zaś jedna trzecia zamknęłaby las na trzy spusty.

Takie podeście z pewnością przypadłoby do gustu nawiedzonym ohrońcom przyrody, podczas gdy inni mogliby się przerazić… Z badań jasno wynikało, iż młode pokolenie było (przynajmniej mentalnie) o włos od samo wykluczenia się z przyrody. 

MÓJ komentarz w tej sprawie: powyższe badania przeprowadzono kilkanaście lat temu. Od tamtej chwili Uniwersytet w Marburgu regularnie monitoruje poziom Bambizmu wśród młodzieży. Pytanie brzmi: czy cokolwiek przez ten czas się zmieniło?

wtorek, 22 października 2013

Dlaczego nas nie lubią? Rozdział I: Socjologia Mamusi Natury a Syndrom Bambi.


Jaką właściwie rolę odgrywa to, co nazywamy przyrodą w naszym sposobie myślenia i działania?
Co naprawdę wiemy o środowisku naturalnym?
Jak najchętniej spędzamy wolny czas w zielonym otoczeniu?
Dlaczego natura we współczesnym stechnicyzowanym świecie stanowi wysoką wartość?
Czy mamy wystarczająco dużo świadomości, że całe nasze życie jest od niej zależne?
Jak w rzeczywistości podchodzimy do problemów ochrony przyrody, bioróżnorodności, zrównoważonego rozwoju?

To podstawowe pytania, na które odpowiedzi poszukuje gałąź socjologii zajmująca się przyrodą. Ponieważ w polskim nazewnictwie próżno szukać jej odpowiednika, pieszczotliwie będę określać ją mianem Socjologii Mamusi Natury (SMN).

Zaś jako statystyczny buc w zielonym kapelusiku z piórkiem, który co rusz obrzucany jest medialnym gównem i nie tylko, chciałbym z kolei wiedzieć:
- KTO się do mnie dopierdala?
- DLACZEGO się dopierdala?
- DO CZEGO się dopierdala?
oraz
- JAK do kurwy nędzy sobie z tym radzić?

I akurat tak się dobrze składa, że SMN idzie w sukurs moim filozoficznym rozważaniom. 

Dawno, choć nie aż tak dawno temu, w roku Pańskim 1993, za siedmioma lasami i Odrą też, niejaki dr Rainer Braemer z Marburgskiego Uniwersytetu po raz pierwszy opisał naukowo tzw. Syndrom Bambi. Termin ten, ukuty pod wpływem słynnej kreskówki Walta Disneya, pojawił się w 1972 roku na łamach amerykańskiej prasy myśliwskiej. Początkowo jego mianem określano kształtowanie fałszywego wizerunku dzikich zwierząt w oczach dzieci.

Obecnie Syndrom Bambi opisuje emocjonalny stosunek do przyrody, charakteryzujący się jej moralizowaniem i infantylizowaniem oraz idącą za tym polaryzacją na "dobrą naturę" i "złego człowieka". Przyroda jawi się jako coś czystego, pięknego, harmonijnego, perfekcyjnego i bezbronnego, czego absolutnie nie można ani ranić, ani zabijać. Analogicznie wszystko co ludzkie i ręką człowieka stworzone postrzegane jest jako niszczycielskie zło, skierowane przeciwko Matce Naturze.

Powyższe poglądy stoją w piramidalnej sprzeczności z rzeczywistością, w której podobna idylla nie występuje. Mamy za to do czynienia z ciągłą walką o przetrwanie, gdzie zwierzęta cierpią a słabsi i chorzy są eliminowani.  

Co ciekawe, przyroda zajmuje czołowe miejsce w hierarchii wartości młodzieży. Jednocześnie samo zainteresowanie nią ciągle się kurczy. Niespełna połowa ankietowanych nie przejawia najmniejszej chęci poszerzenia własnej wiedzy, zaś tylko 7% angażuje się w zadania związane z ochroną przyrody/środowiska.

W jednej z ankiet z udziałem 2400 respondentów klas 6-12, przeprowadzonej przez Uniwersytet w Marburgu, stwierdzono, że:
- 62% uczniów nie potrafi nazwać owoców Kakaowca,
- 75% uczniów nie potrafi podać koloru owoców wanilii,
- 90% uczniów nie potrafi nazwać owoców Róży,
- ponad połowa uczniów z Północnej Westfalii nie wie, że rodzynki to suszone winogrona,
- wielu uczniów nie miało pojęcia, że bita śmietana i pudding otrzymywane są z naturalnych składników/surowców.

W konfrontacji z powyższymi wynikami młodzież prezentuje przesadnie wyidealizowany obraz przyrody. 70% widzi w niej czystą harmonię i uważa wszystko co naturalne za dobre. 80% przyklaskuje obszarom chronionym , uważając, że dzikie zwierzęta potrzebują spokoju. 90% nie może żyć bez natury. 80% twierdzi, że zwierzęta mają duszę (drzewa: 40%). Z jednej więc strony młokosy deklarują, iż nie mogą obejść się bez natury, wyznają ochronę przyrody, z drugiej zaś naturą i samymi obiektami ochrony już się nie interesują. Ów wielki szacunek dla przyrody pozostaje abstrakcją nie powiązaną z własnym istnieniem. Gospodarcze użytkowanie środowiska jest przemilczane i niedopuszczane. Związek między uprawą a żniwami przestaje istnieć.

Efekt Bambi – nie należy mylić z Syndromem Bambi – polega na braku akceptacji zabijania zwierząt z powodów czysto estetycznych. Z kolei zwierzątka brzydsze tudzież mniej przypominające swym wyglądem/zachowaniem ludzi, niestety nie mogą liczyć na podobną dozę empatii. Czyli klasyczny przykład dzik vs sarna. Z efektu tego korzystają organizacje eko jak choćby WWF – wymachująca swoim logo z pandą.

No to również korzystając z okazji: od surykatek WON!!! 

poniedziałek, 21 października 2013

„Pan Tadeusz” po niderlandzku, czyli co ma PZŁ do wiatraka?


Aaaach! Ooooch! Uuuuch…! Tak w skrócie można streścić wrażenia z zakończonej niedawno III Międzynarodowej Orgii Kultury Łowieckiej. O czym, oczywiście, z nieskrywaną satysfakcją informuje niezawodny Łowiec Polski. Na pochwały zasłużył w ogólności i szczególności brawurowy wstęp, w którym sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego* Piotr Żuchowski z aktorską swadą szarpał czule czułe, patriotyczne struny, interpretując IV Księgę „Pana Tadeusza”. Słowem: cycuś pomada, parchaty lis nie siada!

(*na marginesie: niebywałe jest uwielbienie politykierów dla celebry; swego czasu toczyła się debata dotycząca nazwy resortu zajmującego się kulturą. Bowiem samo „Ministerstwo Kultury” brzmiało niezbyt doniośle. To może Ministerstwo Kultury i Sztuki? No, nie... Sztuka jest przecież częścią kultury! To może Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego? Jeszcze gorzej! Przecież dziedzictwem narodowym jest picie wódki! Co - jak widać - nie stanowiło przeszkody…) 

Pytanie: czego siem więc bucu czepiasz? Coś Ci się nie podoba?

Ależ, broń Hubercie/Eustachy (niepotrzebne skreślić), podoba mi siem! Oby jak najwięcej podobnych spotkań, gdzie przy nalewce i kiełbasie z żubra można posłuchać nawet i Pierwszego Fotografa z PZŁ.

Problem leży w zachowaniu proporcji. O ile pezetełowskie towarzycho reżyserię imprez spod znaku Pana Tadka, trompki Wojskiego i piórek w dooopach opanowało nie gorzej niż Moulin Rouge, o tyle kwestia radzenia sobie z problematyką bycia myśliwym w XXI wieku leży pokotem. I tylko brakuje sygnału „PZŁ na rozkładzie”. Może ktoś napisze? 

Owa dysproporcja wręcz groteskowo uwidoczniła się przy kursach dla nowowstępujących do PZŁ: we wrocławskim harmonogramie na rok 2013 liczba godzin wykładów poświęcona znajomości „zasad etyki, tradycji oraz języka łowieckiego, patronów łowiectwa, wpływu chrześcijaństwa na kulturę łowiecką” wyniosła 7. Dla porównania: „znajomość podstawowych chorób zwierząt łownych i ich rozpoznawanie” – 3 (!). To rewolucyjne podejście!  Jeśli statystyczny buc załapie statystyczny syf będzie wiedział, że… jak trwoga to do św. Huberta… Ale… no właśnie – z tym patronem też coś kiepsko. Lipny życiorys, w dodatku nie do obrony w dzisiejszych czasach. Gdyby więc w miejsce Huberta podstawić…. błogosławionego Zenona Kruczyńskiego? 

Gdzieindziej niezawodny ŁP donosi: 
Holandia bez myśliwych?
Przedstawiciele partii wchodzących w skład koalicji rządzącej w Holandii złożyli projekt ustawy likwidującej łowiectwo w tym kraju.
Rzecznik KNJV – Królewskiego Holenderskiego Związku Łowieckiego, powiedział:- Przeciwnicy łowiectwa w Holandii od dawna opierają się w swoich atakach na rekreacyjnym aspekcie łowiectwa. Ich podstawowym zarzutem jest całkowity sprzeciw przeciw sytuacji, w której ktokolwiek czerpie jakąkolwiek przyjemność z polowania.
To nie dzieje się za wielką wodą, lecz w środku EU! Co ma do zakomunikowania PZŁ swoim organem w powyższym temacie? Przecież owe problemy JUŻ nas dotyczą. Starczy wspomnieć medialne kopanie myśliwskich tyłków, petycję zakazującą polowania na ptactwo, Salamandrowe mataczenie w sprawie gatunków chronionych. 

Wszędzie przewija się identyczna argumentacja. Powstaje więc pytanie: jak sobie z nią radzić? Ale pierw trzeba wiedzieć KTO nas krytykuje? Kim jest ów Mityczny Zielony Lud, który owładnął myśliwskie kiepeły? Dlaczego krytykuje? I czego dotyczy krytyka?

Niestety, próżno na powyższe szukać odpowiedzi w PZŁ. Zresztą, to chyba Ronald Reagan rzucił kiedyś: „PZŁ nie jest rozwiązaniem problemu, PZŁ jest problemem”? Czy cuś w ten deseń. Dlaczego? Szkoda czasu na dywagacje. Ważne, że w konfrontacji z Zielonym Ludem bezwzględnie obowiązuje filozofia Pana Tadka: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”. Choć można też schować łeb w piasek – jak to radzi jeden z niezawodnych felietionistów niezawodnego ŁP. Przy czym nie zaszkodzi odpowiednio wcześniej zalać Robaka. Tę opcję z pewnością docenią Ci, którym z łezką w oku wspominać przyjdzie ostatni zajazd, tfu, ostatnie zloty znaczy się, gdy Rzeczpospolita, holender, siem sholendruje...