środa, 30 kwietnia 2014

Dr Jekyll and Mr Hyde, czyli nie wódź nas na pokuszenie Panie Kruszewicz.


W marcowym numerze Braci Łowieckiej, który jednemu z członków kolektywu redakcyjnego naszego bloga udało się ostatnio podpierdolic w jakimś kiosku, odkryliśmy w dwóch miejscach jedno nazwisko i dwie różne wypowiedzi. W artykule „Odpuśćmy łysce“ dr Andrzej G. Kruszewicz przedstawia swoją opinię na temat postrzegania łowiectwia, szczególnie w kontekście polowania na ptaki. 12 stron dalej jego opinię cytuje Kamil Zamojski w publikacji „Praktyczna lekcja przyrody?“ dotyczącej kopenhaskiego żyrafobicia.

Co ma łyska do żyrafa (czyli młodego samca żyrafy)? - spyta czytelnik tego bloga.

Trochę ma. Wydaje siem nam.

Autor „Odpuszczenia łyskom“ krytykuje ekshibicjonizm krwawych zdjęć z polowania, przedstawiając jednocześnie w formie retorycznego pytania receptę na polepszenie wizerunku myśliwych, którą dr Andrzej G. Kruszewicz–Jekyll formułuje następująco:

Czy nie lepiej wygladają elegancko ubrani myśliwi stojący wyprostowani nad starannie ułożonym pokotem? Czy na stronach czasopism łowieckich trzeba publikować zdjęcia zakrwawionych zwierząt? Czas byśmy zaczęli poważnie traktować to, jak nas widzi przeciętny obywatel. Ma to bowiem ogromny wływ na przyszłość łowiectwa. Nie tylko w Polsce.

Stron tej samej gazety dwanaście później Kamil Zamojski przytacza opinie na temat zabicia i publicznego pocięcia na kawałki zwierzaka w ZOO, w której  Mr. Andrzej G. Kruszewicz–Hyde, doktor, komentuje kontrowersyjne wydarzenie w Kopenhadze:

Nieukrywanie faktu zabicia żyrafy, a wręcz zrobienie pokazu z jej ćwiartowania wpisuje się w strategię otwartości i racjonalności.

Dla nas znaczy to mniej wiecej tyle: gdy Kali publicznie wypatroszyć dzika albo oskubać dziką kaczkę, to jest zły, ekshibisjonistyczny  uczynek. Dobry, czyli racjonalny i uczciwy uczynek jest kiedy Kali przed kamerami porżnąć na kawałki żyrafa.

???

Negatywny wizerunek polowania  wśród mieszkańców miast, nie tylko wegetarian ale i zjadaczy burgerów demonstrowany przez doktora Andrzeja G. Kruszewicza na australijskim przykładzie na stronie 12 BŁ, da się zaobserwować również na innych kontynentach i w innych miastach, gdzie wędliny nie smakują tak ohydnie jak w Melbourne czy w Canberze. Jeśli jest coraz bardziej zauważalny, również u nas, to oznacza, że zbliżamy się do światowych standardów ery cywilizacji postindustrialnej – jest to wyraz konfliktu wokół postrzeganiania zwierząt i przyrody.

Nadzieje na załagodzenie tego konfliktu i poprawę wizerunku myśliwych przez „kulturalniejszą“ formę przekazu treści łowiectwa wydają nam się w tym kontekście płonnymi. Wyglancowane gumofilce i zielone kapelusiki wykreowane przez Armaniego nie powinny  miec specjalnego znaczenia.  Tak samo j;6ak pokazywanie  w przyszłosci  na łamach Braci Łowieckiej zwłok ubitych dzików wyłącznie po uprzedniej obróbce przez wizażystę pogrzebowego.

Krew, śmierć i cierpienie zwierząt są atrybutami polowania. Polowania ludzkiego i nieludzkiego. Polowania jako elementu procesów zachodzących w przyrodzie. A Matka Natura i humanitaryzm definiowany kręgiem „ludzkich” norm są pojęciami wzajemnie się wykluczającymi. Ludzkie polowanie stanowi w najlepszym wypadku balans między trybutem składanym z tytułu udziału myśliwego w procesach przyrodniczych i próbą jednoczesnego zadośćuczynienia normom i wartościom obowiązującym wewnątrz ludzkiej społeczności. W tym kontekście ów „balans” zawsze będzie przykuwać uwagę społeczeństwa lub jego części oraz bedzie przedmiotem krytycznych pytań odnośnie treści, formy i potrzeby ludzkich łowów. Dr Andrzej G. Kruszewicz–Jekyll zupełnie słusznie formułuje zastrzeżenia do bezmózgowia nemrodów praktykujących i demonstrujacych publicznie sceny mające ewidentnie znamiona niepotrzebnego znęcania się nad zwierzętami. Krytycznie wypada odnieść się jednak do propozycji „zmiecenia pod dywanik” wszystkich niewygodnych i brzydkich elementów łowów. Zamiast zastanawiania się nad wpisaniem Kalego w zielonym kapelusiku z piórkiem w nurt powszechnej  naszej hipokryzji codziennej, wypadałoby raczej rozważyć uczciwy przekaz wszystkich elementów łowiectwa. Wzorem żyrafobicia w kopenhaskim  ZOO, co do którego Mr. Andrzej G.Kruszewicz–Hyde nie ma zastrzezeń. I dr Andrzej G. Kruszewicz–Jekyll też chyba nie.
               
Czy jednak bucowi w zielonym kapelusiku z piórkiem zawsze uda się balans miedzy uczciwym przekazem łowiectwa i uwzględnianiem wrażliwości niepolującego odbiorcy przekazu?

To jest dość trudne. Nawet jak siem balansuje w gumofilcach marki Meindl.

P.S. Łyskom odpuścimy innym razem. Albo i nie.

sobota, 19 kwietnia 2014

Ale jaja, czyli leśno-hodowlane gusła Wielkanocne.


Jeden z redachtoruff tego bloga był jako dziecko – większe już trochę, ale zawsze – zmuszany do pracy. Redachtor musiał się opiekować stadkiem kur domowych w czasie nieobecności rodzicieli. Ktoś może powiedzieć „pestka”. Ale Psze Państwa  to było we wakacje! We wakacje!!! Na nic sie zdały łzy młodego człowieka, protesty i grożenie Rzecznikiem Praw Dziecka, Europejskim Trybunałem Praw Czlowieka i Amnesty International też. Starzy nie popuścili. Młody redachtur musiał przyrzec, że codziennie będzie gadzinę karmić, poić i z kurnika wypuszczać oraz tamże zamykać. Trudno. Takie były czasy. Młody wtenczas jeszcze redachtur podjął jednakże natychmiast kroki w celu zoptymalizowania proceów gospodarki hodowlanej, które stały się jego obowiązkiem. Naklad czasu na zamykanie ptaszków w kurniku da się na przykład ograniczyć o 100% jeśli się ptaszków z tego kurnika wcale nie wypuści. Genialne! Wiedzieli Panstwo o tym? Dalej - po co siedem razy w tygodniu nosić kurom żarcie i wodę?  Jak równie dobrze można raz w tygodniu dostarczyć gadzinie siedmiokrotną równowartość dziennego zapotrzebowania na pokarm i płyny? Ta innowacyjna racjonalizacja przydomowej hodowli drobiu pozwala na spedzanie więcej czasu na rybach. Na przyklad. Szczególnie w czasach kiedy nie było jeszcze Internetu i Play Station, ale wynaleziono już wakacje. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te kury. Kury, te świnie, w warunkach zoptymalizowanej pod splawik hodowli  przestały mianowicie znosić jajka. Zjawisko to, czyli brak jaj (kurzych) zostało przedyskutowane w gronie młodych biologów w wieku rybdaktora, zajmujących się wówczas razem z nim badaniami behawioru kiełbi i uklejek. Wspólnie, przy użyciu mniemanologicznej metody analogii dedukcyjnej ustalono, że kury potrzebują koguta. Jeśli bowiem obowiązuje generalna zasada samiec + samica = dziecko  to w odniesieniu do problemu zredukowanego do drobiu brzmieć MUSI: kura + kogut = jajko. Kolega biolog ze szkoły podstawowej dostarczył dyskretnie zorganizowanego z zasobów gospodarstwa rolnego jego rodziców koguta doświadczalnego w zamian za rolkę dropsów. Wobec początkowego braku rezultatów w postaci jaj został zorganizowany równie dyskretnie drugi kogut, za drugą rolkę dropsów.

Niestety ekspryment naukowy został brutalnie przerwany przez powracających w domowe pielesze rodzicieli redachtura, którzy nie okazali się zbudowani ani nowoczesnymi metodami hodowli kur w egipskich ciemnościach, ani kogutami w kurniku i w rezulatcie nie została wyjaśniona empirycznie kwestia: w jakich proporcjach kurzo/kogutowych zaczyna dzialać prawidlowość kogut + kura = jajko.

Nad czym redachtor do dziś ubolewa.

A histora z tymi kogucimi jajami przypomniała się gronu redachcyjnemu jak grono przeczytało w Łowcu Polskim nr 2/2014 o Krystynie, która woli Słowaka. Czyli „odświeżaniu“ krwi jelenia szlachetnego w Borach Stobrawskich, w Nadleśnictwie Kluczbork. O której w mediach mowa już była wcześniej jako o naukowym ratowaniu czegoś genetycznego w  jeleniu polskim rasy nizinnej dolnośląskiej. Nikt z grona ten blog redagujoncego jelenia w OHZ–cie Krystyna nie zaszczelił ani też w tamtejszych okolicach samochodem nie przejechał. Trudno też redakcyji powiedzieć co tam siem ratuje. Niemniej w gazecie myśliwskiej leśnicy zdradzają sami, że nie rozchodzi siem tyle o genetykę, co o rogi. Postarzyli te swoje byki, wysekcjonowali jak należy, a tu jak nie było dużych i bardzo dużych rogów, tak nie ma. No i dewizowcy zostawiają mniej ojro niż by mogli. Prawdopodobnie. Więc wedle najlepszych wzorców oborowych z czasów Kajzera Wilusia i wczesnego Göringa leśnicy odswieżaja tę krew jeleniowi. To praktykował zresztą też Genosse Erich Honecker w czasach socjalistycznych, sprowadzając od polskich towarzyszy byki zagrodowe z Mazur. Teraz plantatorzy desek z Kluczborka z zacięciem do hodowli rogacizny kupili se gdzieś za granicą pare kogutów – byków jelenia znaczy się, wpuścili je do swoich kur czyli lań – lub odwrotnie – łanie do byków. I czekają jakie jaja z tego wynikną. My też. Aczkolwiek z mieszanymi uczuciami. Nie bedąc do końca pewni czy te rogi nie przesłaniaja komuś la petite difference między kurnikiem i lasem.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Edukacja czyli kazanie siostry naszej po dwururce Dajroty.


Muza nasza, czyli siostra po dwururce, Koleżanka blogerka Dajrota natchnęła buców. Wpisem na swoim blogu: "Leśny savoir-vivre". CZĘŚĆ I i CZĘŚĆ II. Nie bardzo wiemy co to jest ten savoir… ten no…czy jak tam. Bo po francusku umie tylko Wojciechus. Tak mówi przynajmniej. Ale z czytaniem ma trochę problemów.

Z napisanej w języku Stefana Żeromskiego i Macieja Łogina treści kazania siostry naszej Dajroty można się jednak domysleć, że rozchodzi się o apel w sprawie konfliktu i zgrzytów wokół korzystania przez dwie grupy ludzi - tych w zielonych kapelusikach z piórkami i tych bez kapelusików oraz psy - z jednego lasu. Faktycznie mamy tylko jeden las i jeden krajobraz. I faktycznie ów konflikt daje o sobie znać realnymi tudzież wirtualnymi pyskówkami, czasem irytacją, często namacalnoscią kup śmieci i zdewastowanych ambon. Tudzież patrochami zabitego dzika wyłożononymi na ścieżce przyrodniczo-edukacyjnej.

W tym kontekście przestudiowaliśmy kazanie siostry Dajroty z należytym nabożeństwem. Bo takich apeli za dużo być nie może, a niewykluczonym jest, iż w przyszłości potrzeba będzie ich więcej. W każdym bądź razie dostaliśmy takich wyrzutów sumienia, że trza było sięgnąć po flaszkę, żeby trzeźwiej spojrzeć na ten padół i kierowane przez siostrę Dajrotę apele do niepolującej części parafii też. A szczególnie te:

1. Nie hałasuj w lesie!
5. Psa trzymaj zawsze na smyczy!

Odnosząc je do nas samych.

Rozpacz.

Jak tu cicho zaszczelić dzika? Nie korzystając z zabronionych ustrojstw albo łuku, który też jest zakazany? Jak ten pies, trzymany zawsze na smyczy, ma zaaportować zbarczoną kaczkę, kiedy na drugim końcu otoka wisi gość, który umie po francusku ale z pływaniem ma problemy?

Jak wreszcie Kali w zielonym kapelusiku z piórkiem ma wytłumaczyć niepolującej parafii, że jak parafianin ryknie na cały las “Kurwa! Znalazłem muchomoraaaaaaaaa!!!!!!” to jest zły uczynek? A jak Kali przy okazji zbiorowego polowania reprezentacyjnego reprezentacji polskich Dian w Puszczy Niepołomickiej jebnie na trombce sygnał “Naganiacz na rozkładzie” – słyszalny od Tarnowa do Krakowa – to jest dobry uczynek?

Bo Kalemu wolno i już? Koniec dyskusji?

Małgorzata Kaczorowska – redaktorka, specjalistka d/s edukacji przyrodniczo-leśnej w Nadleśnictwie Dynów, absolwentka Wydziału Leśnego Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie też cuś sugeruje. Zabawę dydaktyczno-pedagogiczną dla parafian w wieku gimnazjalnym pod tytułem „Myśliwy przed sądem, czyli za i przeciw współczesnego łowiectwa". Której też siem przyjrzeliśmy. Pod drugą flaszkę wódki.  Chociaż jesteśmy dziećmi w wieku dawno a nawet bardzo dawno w wieku pozaszkolnym. Zabawa polega na zestawieniu pozycji i argumentów pro i kontra polowanie z fikcyjnym oskarżycielem i obrońcą oraz świadkami, którzy w obronie łowiectwa szermują m.in. takimi argumentami:  

Świadek obrony nr 2.

Myśliwi stworzyli kodeks etyki i dobrego obyczaju. Chodzi w nim o to, że jeśli już zabija się zwierzynę, to nie przystoi jej ranić. Wolno więc zabijać tylko strzałem i tylko z takiej broni, z takiej odległości i w takich warunkach, które dają pewność celnego strzału i zabicia na miejscu. Jeżeli mimo to zwierzyna została zraniona, kodeks nakazuje odszukać ją i dobić.

Wystarczy, że gimnazjalista zerknie do tzw. regulaminu polowań Polskiego Związku Łowieckiego, żeby przeczytać, iż do niektórych ptaków i zajęcy na przykład myśliwy MOŻE I POWINIEN strzelać tylko wtedy gdy zwierzątka te fruwają czy zapieprzają. Czyli w sytuacjach, które nie dają ani pewności celnego strzału, ani zabicia na miejscu. Czy cuś dziwnego jeśli dziecię siem potem pyta: co to jest kurwa za etyka? Co to som za obyczaje???

Następnie to dziecko jest konfrontowane z kolejnymi zeznaniami:

Świadek obrony nr 3.

Współcześni myśliwi przyjmują na siebie rolę dużych drapieżników, których jest coraz mniej. Zabijają zwierzęta roślinożerne (szczególnie kopytne: jelenie, łosie, sarny), które zgromadzone w dużych ilościach na tym samym terenie, mogą powodować duże zniszczenia w roślinności, poprzez zgryzanie młodych drzew i siewek. Myśliwi spełniają ponadto funkcje sanitarne. Odstrzeliwują zwierzęta chore i słabe.

Jeśli dziecko ma zero wyobraźni, to da się zwieść obrazkiem liniejącego tygrysa w zielonym kapelusiku z piórkiem, z 30-oma kg nadwagi w roli współczesnego top–predatora. I poprowadzić w krainę absurdów. Na pewno jednak po drodze potknie się o  reklamę „czystej i zdrowej dziczyzny”. Czy nie przypadkiem ze zwierząt chorych, słabych i starych? Jak ta prawie padlina smakuje? Spyta się dziecię. Zupełnie słusznie.


Nie wiadomo jak te gimnazjalne procesy czarowników w zielonych kapelusikach sie kończą. Jakimi wyrokami? Ale jak na nasz gust, przy takiej linii obrony i przy takich świadkach to nawet niesłusznie oskarżona o rozwiązły tryb życia Dziewica Orleańska wylądowałaby na stosie a nie tylko buc w zielonym kapelusiku z piórkiem postawiony przed sądem za amoralność i inne grzechy.

Z naszego bucowsko-chłopsko–filozoficznego punktu widzenia, edukacyjno–dydaktyczny problem absurdów rzeczywistych bądź pozornych w przekazie obrazu polowania nie dotyczy w zasadzie dwóch pań, które przypadkiem nam się nawinęły po drodze przez internetową dżunglę. Jak wszystko na tym padole, tak samo łowiectwo i polowanie nie są wolne od sprzeczności i wewnętrznych paradoksów. Często przez nas samych nie dostrzeganych, często tylko pozornych, które znikają dopiero przy kompleksowym potraktowaniu tematu. Bo polowanie i łowiectwo są zjawiskiem kompleksowym z aspektami natury ekologicznej (wiemy, wiemy ….brzydkie słowo), społeczno–kulturowej i ekonomicznej. Niepolująca część parafii zadaje często proste pytania dotyczące tej złożoności, oczekując prostych odpowiedzi. Dylematy wynikają z myśliwskiego „pójscia na skróty“, operowania możliwie prostymi i czytelnymi uproszczeniami w dziele uświadamiania parafian nie noszących zielonych kapelusików z piórkami, nie mających osobistych doświadczeń z materią. Nie ma i nie będzie też chyba jakichś uniwersalnych recept na edukację myśliwską w różnych sytuacjach, wśród różnych grup niepolujących parafian. 

Warto jednak pamiętać, że użycie środków z repertuaru typowego dla propagandy i reklamy, z uproszczeniami, marginalizacją i  pominięciem niewygodnych okoliczności, sprzeczności nie zawsze prowadzi do celu, jakim jest uzyskanie akceptacji tego, co jako myśliwki i myśliwi  robimy. Szczególnie gdy odbiorca krytycznie nastawiony jest do odbioru naszego przekazu.

W tym sensie Drogie Edukatorki i Edukatorzy:

Zdrówko! Strzemiennego!!!

PS. Alkohol jest szkodliwy dla zdrowia. Powoduje marskość wątroby, może prowadzić też do śmierci z przepicia lub innych chorób.

piątek, 4 kwietnia 2014

Darz Ubiór! Czyli komentarz miesiąca.



W odpowiedzi na Pani/Pana pismo z dnia 26 marca 2014 z godziny 06:22 pragniemy zwrócić uwagę na podjęte w ramach Zjazdu Związku Leśników Polskich w Spale w dniach 23-24 listopada 2012 uchwały a szczególnie Wniosek nr 5, zgodnie z którym Rada Krajowa zobowiązana jest do:

„Doprowadzenia do zmian wzorów umundurowania typu korporacyjnego (np. Koszul letnich wyjściowych na wzór służb mundurowych) oraz rozszerzenia uprawnień do umundurowania dla pracowników
poza służbą leśną.” 

Uchwała.

Zainspirowani troską Zjazdu o wizerunek i samopoczucie pracowniczek oraz pracowników Lasów Polskich, autorzy tego bloga postanowili już dawno temu bezpłatnie i w czynie społecznym wesprzeć Radę Krajową, opracowując propozycję wzorów umundurowania zgodnie z wnioskiem  sformułowanym 23-24 listopada 2012. Kierowani obywatelskim obowiązkiem dbałości o nasze wspólne dobro narodowe - czyli Lasy Polskie - zdecydowaliśmy się spontaniczne podjąć wysiłki na rzecz poprawy wizerunku Lasów, Leśników oraz Leśniczek. Prezentowany przez nas na stronie tytułowej projekt wzoru umundurowania korporacyjnego jest elementem kreowanej przez nas kolekcji. Wrodzona skromność nie pozwalała nam do tej pory na afiszowanie się czynionym bezinteresownie wkładem na rzecz Polskiego Lasu i Leśniczek. Stąd z pełnym zrozumieniem traktujemy uwagę Autora Anonima z godziny 06.22 odnośnie użytych akcesoriów, wynikającą z błędnej interpretacji prezentowanego elementu kolekcji.


Zdjęcie przedstawia naszą propozycję wzoru ubioru służbowego dla służb leśnych wg. projektu nr 20/ 476:GDC/25 Var. 3 „Koszula letnia wyjściowa na wzór służb mundurowych bez koszuli”.

Pragniemy zwrócić szczególną uwagę na zalety tej nowatorskiej kreacji takie jak:

- Minimalistycznie sugerowana symbolika integralności gospodarki leśnej i łowieckiej,
- praktyczny, estetyczny, ponadczasowy a jednocześnie adekwatny do aktualnych trendów we wzornictwie design,
- unikalność koncepcji w kontekście stosowanych dotychczas wzorów i standardów projektowania umundurowania rezultująca jednoznaczną identyfikacją formacji,
- wyraz podwyższonej świadomości ekologicznej użytkownika tego typu umundurowania odzwierciedlany w oszczędnym użyciu materiału zgodnie z ideą zrównoważonego rozwoju,
- walory ekonomiczne związane z minimalnym nakładem finansowym na zakup, uzupełnienie, składowanie, dystrybucję tego typu elementów sortów mundurowych – co jest szczególnie istotne obecnie, kiedy przed Lasami narodowymi staje ekonomiczne wyzwanie w postaci konieczności odprowadzenia daniny na rzecz właściciela a tym samym potrzebą chwili jest zaoszczędzenie środków, aby partie rosły w siłę a furmanki toczyły się spokojniej po gminnych wybojach. Również, a nawet szczególnie prezentując ubiór skromny acz gustowny.

Jesteśmy usatysfakcjonowani uwagą na temat kreacji opracowanej przez nas w czynie społecznym w myśl idei przewodniej Zjazdu Leśników Polskich, tym bardziej, że w dotychczasowych konsultacjach na temat praktycznej przydatności tego modelu uzyskaliśmy bardzo pozytywne opinie wszystkich dwóch emerytowanych pracowników Służby Leśnej, którym ten model został przedstawiony do oceny. Pragniemy również nadmienić, iż sukcesywnie będziemy prezentować dalsze – opracowywane przez nas
propozycje, mające na celu doprowadzenie do zmian wzorów umundurowania typu korporacyjnego.

W nadziei, iż udzielona odpowiedź w pełni usatysfakcjonuje Panią/Pana z godziny 06:22, serdecznie pozdrawiamy leśno – myśliwskim:

DARZ UBIÓR !

„Seks, polowanie i zwierząt pałaszowanie”. Cz. II


Wracając do polowania i seksu: w Pańskiej książce pojawiają się paralele do prostytucji.

Oczywiście. Prostytucja w erotyce jest czymś co ułatwia osiągnięcie sukcesu. To znamy również w łowiectwie: jeśli zaproszę Pana do ogrodzonego rewiru z setkami dzików i jeśli uda się Panu coś zabić to mamy do czynienia właśnie z prostytucją. Łowisko spełnia funkcję myśliwskiego burdelu.

Co – jak Pan pisze – krótkotrwale może mieć pewien urok i dawać satysfakcję.

Należy podkreślić: nie osądzam, tylko diagnozuje. Ale myśliwy, który zbyt często poluje w zagrodzie, obchodzi się haniebnie z własną duszą, ponieważ piękno łowów polega również na ich nieprzewidywalności i tajemniczości.

Idzie Pan nawet tak daleko, że zestawia polowanie z perwersyjnymi formami – jak np. seks-zabawki.

Proszę się rozejrzeć, wielu myśliwych w coraz mniejszym stopniu opanowuje podstawowe, rzemieślnicze umiejętności, za to są coraz lepiej wyposażeni i zabierają ze sobą rzeczy, które są im do niczego niepotrzebne. Nie jest sztuką polować, kiedy noszę ze sobą filtr zapachu – wtedy nie muszę wiedzieć skąd wieje wiatr. Nie muszę również dowiadywać się gdzie jest zwierzyna, gdyż poluje przy użyciu zegarów i kamerek. Wreszcie nie muszę określać odległości, bowiem dysponuje dalmierzem. 

Myśliwy czerpie urok z tajemniczości.

Rzeczywiście: człek archaiczny żył w granicach pewnej, zdrowej powściągliwości. Poza tym ta nadpodaż narzędzi pomocniczych doprowadziła do, jak to nazwał Manfried Spitzer, cyfrowej demencji, która objawia się np. tym, że dostępność nowoczesnych urządzeń nawigacyjnych wypiera umiejętność czytania papierowych map.

A gdzie leży granica? Choćby na przykładzie celowników optycznych?

Granice są oczywiście płynne. Ale osobiście nie jestem w stanie pojąć jak ktoś może iść na łowy w normalnym, równinnym obwodzie z lunetą o ponad ośmiokrotnym powiększeniu.

Archaiczny fundamentalista również mógłby powiedzieć: zrezygnujmy z celowników optycznych, strzelajmy przy użyciu muszki i szczerbinki.

Będzie Pan zdziwiony, ale tak właśnie czynię, nawet regularnie. Choć oczywiście wygląda to u nas, w północnych Niemczech, przy licznych polowaniach pędzonych inaczej niż w terenach górskich.

A więc ciężko jest wyznaczyć granicę w korzystaniu z technologicznej pomocy.

Bardzo ciężko. Ale gdy widzimy, że rzemieślnicze umiejętności po prostu zanikają, że ktoś nie potrafi rozróżnić tropów  jeleniowatych od zwierzyny czarnej, wtedy zaczyna wkraczać technika, aby wszystkim pokierować. Zaś niezbędne dawniej uzdolnienia zostaną wyeliminowane.

Z jednej strony obstaje Pan za archaicznymi aspektami myślistwa. Z drugiej strony podlega ono urzędowej administracji i regulacji. Czy owe kwestie można pogodzić?

No tak, to jest europejska, a przede wszystkim niemiecko-austriacka specyfika. W innych krajach jeszcze nie tak silnie odczuwalna.

Ale czy przypadkiem archaiczność nie ma czegoś wspólnego z anarchią?

Poruszył Pan piękny aspekt. Trzeba jednak powiedzieć, że plany odstrzału i system rewirowy mają swoje uzasadnienie. Bo to, co określa Pan jako archaistyczno-anarchistyczne doprowadziło w 1848/49 pod postacią nowego systemu swobodnych łowów niemalże do załamania stanów zwierzyny. Dlatego szukano struktury zapobiegającej takim nadużyciom.

A co Pan powie na temat ochrony? Krytycy zarzucają myśliwym m.in. prowadzenie intensywnej ochrony wyłącznie w celu odniesienia łowieckich korzyści.

Troszeczkę prawdy w tym jest. Patrząc strukturalnie, ochrona i polowanie do siebie nie pasują. Ochrona jest związana z miłością, polowanie z żądzą. Przyjrzyjmy się ludziom epoki kamienia łupanego, którzy nie chronili a jednak byli perfekcyjnymi myśliwymi. Tak więc znów można znaleźć paralelę z miłością i seksem: najpiękniej gdy występują razem, ale osobno też funkcjonują.

Kończąc, zahaczmy jeszcze o przyszłość. W swojej książce pije Pan do Heideggerowskiego pojęcia „błysku”.

Heidegger w swojej rozprawie „Technika i zwrot” odniósł się do słów Hölderlin’a, który powiedział: „tam gdzie jest niebezpieczeństwo, wzrasta również to, co ocala”. Kiedy ucisk, który odczuwamy i stałe okłamywanie samych siebie staną się zbyt silne, doznajemy olśnienia (błysk) i odkrywamy w jak bardzo nie do wytrzymania sytuacji się znaleźliśmy. Wtedy następuje zwrot.

Jakie są więc myśliwskie „błyski”? 

Proszę się rozejrzeć, coraz więcej inteligentnych ludzi odkrywa archaiczną przyjemność pichcenia. Coraz więcej mieszkańców miast poszukuje i znajduje nowe formy dostępu do przyrody. Jestem przekonany, że są to znaki czasów, w których żyjemy. Wg mnie prędzej czy później stanie się modne polowanie w bardziej pierwotnym kształcie, pozbawione całej tej wybujałej techniki. Jeszcze chwilę lub dwie będziemy brnąć w ten absurd, ale myślę, że jesteśmy o krok od łowieckiego renesansu. A wtedy myśliwi zrozumieją jak ważne jest opanowanie rzemiosła i ile przyjemności daje to co można dzięki niemu osiągnąć.

I kiedy to nastąpi?

Sama okoliczność, że o tym rozmawiamy wyraźnie pokazuje, iż to już się rodzi, już zaczyna błyskać.

To nie koniec Florkowych herezji. Dla tych z Was, którzy uważają, że gorzej być już nie może, mamy optymistyczną wiadomość: MOŻE