poniedziałek, 6 lipca 2015

Siedem.

Jak na chłopskich filozofuff w zielonych kapelusikach przystało, niezmiernie interesujemy się otaczającym nas światem. To on stanowi dla nas źródło niekończących się zachwytów, zaskoczeń i inspiracji. Dlatego też często, maksymalnie raz w roku, starając się w pełni wykorzystać czas wolny od orki na ugorze, którą od kilkudziesięciu lat fundują nam nauczyciele-gnębiciele z naszej ukochanej podstawówki, rozbijamy skarbonki, pakujemy manatki i lecimy poznawać najodleglejsze zakątki naszej planety. W czasie tych pełnych przygód podróży, chłoniemy dosłownie wszystko. Pytań nie ma końca. Już od samego początku długo rozprawiamy nad specjałami lokalnej kuchni. Bo o świecie można filozofować długo i przyjemnie, ale tylko o pełnych kiszkach. Inaczej wydaje się on niemożebnie chujowy. Najczęściej więc decydujemy się na produkty mięsne i dobry alkohol. Potem jest już z górki. Po dokonaniu translokacji mięsiwa i bimbru z babcinej spiżarni do naszych plecaków, wylatujemy do pobliskiego lasu, gdzie z dala od wiochmeńskiego zgiełku, w cichym, bezpiecznym miejscu, na nęcisku pod myśliwską amboną rozbijamy namiot, wzniecamy ognisko i wniebowzięci przechodzimy do clou programu naszej wycieczki. Oczywiście, aby nikt nam nie truł dupy, niepotrzebnie zakłócając misterium, wyłączamy smartfony. Na amen. I odpalamy tablety z super szybkim łączem internetowym od pana Solorza. Surfujemy po świecie. Jest pięknie…

W tym roku oczarowały nas najnowsze trendy w światowej k…ulturze, które z prędkością o jakiej Pendolino nie śniło, błyskawicznie zbłądziły pod fejsbukowe strzechy między Odrą a Bugiem. Okazało się, że owe kulturowe tsunami przeorało również dotychczasowe nauki Watykanu, który ponoć ma zająć się tym problemem już na najbliższym soborze. Bodajże za 50 lat. Niemniej jednak lud – jak to lud – gorączkuje się a jego głos jest coraz bardziej słyszalny. Po bezinwazyjnym w treści, lecz absolutnie rewolucyjnym, rozciągnięciu spisu nakazów moralnych, szerzej znanym pod nazwą handlową „Dekalog”, na WSZYSTKIE istoty widzialne i niewidzialne, przyszedł czas na nieco bardziej skomplikowaną operację. Czyli dokonanie aktualizacji 7 grzechów głównych, z których najgłówniejszym jest obecnie grzech 8, brzmiący: nie fotografuj się z martwą naturą. Sęk w tym, że cyfra 7 – zresztą jak każda cyfra wykorzystywana przez pijarowców z Watykanu – jest cholernie komercyjna. Prawdopodobnie trzeba będzie wyrzucić na śmietnik moralności jeden ze starych, stęchłych grzechów głównych i w miejsce tegoż wprowadzić powyższą nowinkę. Nie tracąc w ten sposób na jakości produktu. Kaczki ćwierkają, iż kandydatem numer jeden do pożegnania się z katechizmem jest grzech 5: nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. To chyba słuszny kierunek. Wszak obżarstwo, skutkujące otyłością, skutkującą innymi skutkami oraz alkoholizm to poważne choroby cywilizacyjne, które obecnie się leczy. Pogrożenie chorej owieczce paluszkiem z ambony raczej niewiele tutaj pomoże. Chyba, że ksiądz jest myśliwym i potrafi w miarę sprawnie wdrożyć procedurę strzału łaski.

Jednak to som problemy techniczne przeznaczone dla tęgich, katolickich głów paradujących w purpurowych sukienkach a nie chłopskich filozofów w walonkach. Nawet marki Meindl. Lądując więc z watykańskich marmurów na polu pełnym gnojówki, wypada nieco wnikliwiej przyjrzeć się treści nowego grzechu głównego, zanim ten na dobre wejdzie do kanonu etyki, stając się dla większości ludu dogmatem.

Nad kulisami powstawania powyższego, projektowanego zapisu nie będziemy się rozwodzić. Do tej pory czyniliśmy to na naszym blogu i nie tylko wystarczająco gęsto i dostatecznie szczegółowo.

Warto jednak zauważyć, że motorem napędowym owego trendu jest część społeczeństwa, która bez względu na wyznawaną filozofię konsumpcji, tak czy siak pławiąc się w śmierci zwierząt, ma jednocześnie wyraźny problem z zaakceptowaniem ludzi praktykujących cykanie fotek z zabitą gadziną ogólnie, myśliwych – szczególnie, zaś myśliwek – bardzo szczególnie.

To właśnie w ostatnim czasie z wypiekami na twarzy śledziliśmy głośne, zmasowane, medialne ataki na polujące kobiety. Jako przedstawiciele płci brzydkiej możemy tylko pozazdrościć koleżankom popularności i bogatej kolekcji słoiczków z antymyśliwskimi fekaliami.


Jeszcze do niedawna zajobem Rebecci Francis, myśliwki z Utah, żarliwie publikującej w sieci setki swoich zdjęć z zabitymi własnoręcznie misiami i innymi zebrami, praktycznie nikt się nie przejmował. Pech chciał, że dziewczyna oddała dwa szczały, które przelały u pewnego znanego aktora komediowego, czarę goryczy. Szczał do przesympatycznej żyrafy, udokumentowany szczałem z aparatu fotograficznego, wywołał potężną salwę gniewnych szczałów oddanych w kierunku naszej bohaterki. Polująca stała się wdzięcznym obiektem polowania zaraz po tym jak wspomniany komik podzielił się z fejsbukową społecznością zdjęciem Francis leżącą obok martwej żyrafy. Całość komentując tymi oto słowy:
„Co takiego musiało stać się w Twoim życiu, że zapragnęłaś zabić piękne zwierzę, by potem położyć się przy nim i uśmiechać?”
Zabarwiona dżihadystycznymi nawołaniami do ukamieniowania Francis internetowa lawina potępienia ruszyła w najlepsze:
„Rebecca zasługuje na śmierć.”
„Zorganizować polowanie na Rebeccę i ją zastrzelić.”
„Mam wielką nadzieję, że ktoś zabije Rebeccę z łuku i zrobi sobie zdjęcie przy jej zwłokach.” 
„Z ogromną przyjemnością śmiałbym się przy Twoim konającym ciele. Świętowałbym. Mam nadzieję, że ktoś przyniesie Twój czerep w worku.”
W żaden sposób nie pomogły wyjaśnienia Francis: że żyrafa była stara, bliska śmierci, że została wykopana ze stada przez młodszego, silniejszego byka, że w końcu ona, Francis, została poproszona o dokonanie selekcji, czyli zabicie długoszyjej, choć pomarszczonej już piękności w celu zaopatrzenia w mięso i inne produkty lokalnej społeczności, która faktycznie zagospodarowała żyrafę tak, że nawet spróchniałe zęby mądrości po niej nie zostały.

Jednak tornado ślepej nienawiści wciągnęło powyższe tłumaczenia Rebecci jak świnia kukurydzę, przybierając tylko na sile. W końcu, po otrzymaniu tysięcy gróźb śmierci, także pod adresem swoich najbliższych, Francis oskarżyła publicznie wspomnianego komika o wykorzystywanie zdobytej przez niego władzy i wpływów do atakowania polujących kobiet. O bycie sprawcą czegoś, co wyewoluowało w kierunku zastraszania osób posiadających inne przekonania.

W ostatnim czasie podobnego medialnego linczu doświadczyły na własnej skórze również inne znane myśliwki. Kendall Jones – okrzyknięta najbardziej znienawidzoną osobą w Internecie, Eva Shockey – z rekordową ilością ponad 5000 gróźb śmierci otrzymanych mailem w ciągu zaledwie jednego dnia czy Melissa Bachman – będąca obiektem petycji, w której domagano się dla niej zakazu wstępu na teren RPA – to tylko niektóre przykłady z zagranicy.

Tymczasem przyroda nie znosi próżni i już na naszym rodzimym poletku coraz częściej kamieniami nienawiści traktowane są polujące kobiety. Choć oczywiście skala tych ataków jest mniejsza, to jednak w swej treści czerpią z najlepszych, światowych wzorców. O czym mogą zaświadczyć siostry nasze Dajrotka z Joanną.

Powstaje pytanie: dlaczego? Dlaczego właściwie w Internetach poluje się na polujące kobiety z namiętnością, o której mężczyźni mogą tylko pomarzyć?

Rozprawiać na ten temat, dzieląc gówno na atomy, zapewne można by w nieskończoność. Niewątpliwie polujące kobiety stawiają na sztorc społeczne przekonania i oczekiwania, bazujące na postrzeganiu ich jako istot dających życie, nie zaś je odbierających. Kelly Oliver – profesorka filozofii z Uniwersytetu Vanderbilt, która studiowała wschód łowów w wydaniu płci pięknej, powiedziała, iż wielu ludzi z niepokojem podchodzi do idei uzbrojonej kobiety:
„To od mężczyzn oczekujemy, aby byli myśliwymi. Jesteśmy zaskoczeni widząc polujące kobiety. Cokolwiek byśmy nie sądzili o samym polowaniu, jest zupełnie jasne, że mamy problem z zaakceptowaniem kobiet noszących broń i tą bronią się posługujących.”

Rzeczywiście tak już się na tym padole porobiło, że mężczyzna i kobieta wyewoluowali ździebko w odmiennych kierunkach. Ujmując to bardziej naukowo i zwięźle: różnią się. Nieprzypadkowo przedstawicielki płci pięknej, w porównaniu z facetami, przejawiają więcej instynktu samozachowawczego, mają cieńszą i delikatniejszą skórę czy też totalnie zjebany system GPS (poza teściowymi, które wywiezione nawet nocą w środek lasu potrafią z niego wrócić z zamkniętymi oczami). Wszak ich rola polegała przede wszystkim na dbaniu o jaskiniowe ognisko, zaspokajaniu życiowych potrzeb dziatwy i przygotowaniu budyniu dla wracającego z kawałkiem mamuta lub bez partnera. Dlatego mózg kobiecy i męski nadają na zupełnie innych falach. Pomijając jednak te oczywiste oczywistości, które w dzisiejszych czasach nie mieszczą się pod kopułami takich konstrukcji jak Magdalena Środa czy inna Kazia Szczuka, w zasadzie można się dziwić, że społeczeństwo się dziwi. Paradoksalnie, cała ludzka cywilizacja, cała globalna kultura, są wręcz przesycone motywem kobiet w zielonych kapelusikach z piórkami. Co najlepiej widać na przykładzie myśliwskich bogiń w światowej mitologii: od egipskich Neith i Pakhet przez grecką Artemidę, kreteńską Britomartis, rzymską Dianę, fińską Mielikki, nordycką Skaoi, hinduską Banka-Mundi, innuickie Arnakuagsak, Nujalik, Pinga, tracką Bendis po bóstwa słowiańskie – Dziewannę, Dajrotę, Joannę oraz Olkę…

Przecież od tego kobiecego, polującego dobra łeb pęka w szwach! A lud się jeszcze dziwi. Gorączkuje. I krytykuje. Jego irytacja narasta tym bardziej, że w przypadku myśliwek nie funkcjonują utarte docinki, którymi tradycyjnie częstuje się mężczyzn. Bo wiadomo – myśliwy to zakompleksiony prymityw, który wywijając szczelbom próbuje zrekompensować sobie krótkiego ptaszka tudzież nieudane życie erotyczne. Kropka. Ale co wydłuża sobie kobieta? Co rekompensuje? Jeszcze jak jest młoda, atrakcyjna, bogata, promieniuje szczęściem i pewnością siebie? Czym tu jej dojebać? Domorośli profesorowie seksuologii mają związane rączki, tkwiące po łokcie w nocniku. Pozostaje więc  posługiwanie się mniej wyrafinowanym repertuarem: życzeniami śmierci, wyzywaniem od kurw, groźbami etc. Choć w tej krytyce pojawiają się też stałe elementy antyłowieckiej nagonki, jak choćby nasza ulubiona „przyjemność zabijania”.

Tymczasem, na przekór społecznym stereotypom, podaż myśliwek na świecie rośnie. Nawet w najbardziej blochowskiej rzeczywistości. Z czego jako typowi, wrażliwi na piękno przedstawiciele płci nieestetycznej niezmiernie się cieszymy. Może dożyjemy dnia, kiedy będziemy mogli jednocześnie wykorzystać obie dłonie, by delikatnie chwycić za piersi, pardon, kolanka znaczy się należące do koleżanek siedzących po naszej prawej jak i lewej stronie.

Wracając jednak z obłoków matriarchalnego łowiectwa na ziemię, zastanówmy się cóż właściwie takiego grzesznego jest w fotografowaniu się z zabitą na śmierć zwierzyną? Dlaczego chwalenie się zdjęciami ze zdobyczą powoduje u niektórych zwarcie w centralnym układzie nerwowym?

Czyżby chodziło o zwykłą estetykę? Po części zapewne tak. W końcu mało kto lubi wzorem myśliweczków i myśliweczek latać z umazaną we krwi gębą, w dodatku od czasu do czasu celebrując pierwszą ubitą gadzinę wsadzeniem kawałka jej wątroby w majtki sprawcy. Dlatego polecamy wszystkim łowieckim świeżaczkom zaopatrzenie się, przynajmniej na początku przygody, w stringi. I spodnie z szeroką nogawką. Wtedy to czas kontaktu zwierzęcych podrobów z genitaliami jest stosunkowo krótki, żeby nie rzec, symboliczny, zaś ich usunięcie przez tak skrojoną nogawkę wymaga znacznie mniej gimnastyki. Niestety autorzy niniejszego bloga nie mieli możliwości, którymi dysponują obecni adepci myślistwa. Kiedy wujaszek Daniel zaczynał uganiać się za pierwszymi łańkami, czyli gdzieś za wczesnego Lenina, stringów jeszcze nie wynaleziono. Natomiast Wojciechus, jako biedny student, nie mógł sobie na taki luksus pozwolić. Biedronka wtedy ich nie sprzedawała. A pod niemieckie dyskonty dopiero lano fundamenty. Tak czy siak warto zauważyć, że żyjemy wśród ludzi, którzy mają coraz większy problem, by zmierzyć się z widokiem kaszanki. O zajrzeniu w jej wnętrze nie wspominając.

Może też rozchodzi się o to, co wręcz wybitnie w programie Dzień Dobry TVN pod operacyjnym tytułem „Zgnoić ksiendza myśliweczka” wyraził swoimi słowami Marcin Prokop, zwracając się do zaproszonej ofiary: 
„ale przyzna ksiądz, że jest coś obrzydliwego w tym triumfalizmie, którym się często szczycą myśliwi, kiedy nawet na zdjęciach umieszczają obok zabitego zwierzaka, jeszcze dyszącego, swoje dzieci, podpisują to w jakiś krotochwilny sposób i… tworzą taki listek figowy dla swojej krwawej pasji.”?
Hmm… Doprawdy?

Zróbmy zatem mały eksperyment intelektualny. Wystarczy IQ powyżej 0. Wyobraźmy sobie 4 warianty, których bohaterką jest modelowa myśliwka i zastanówmy się nad potencjalnymi reakcjami publiczki.

Scenka nr 1: nasza modelowa myśliwka z dumnie wypiętymi zderzakami, szeroko uśmiechając się powabnie wymalowanymi ustami, zza których wyłaniają się krystalicznie białe zęby, triumfalnie prezentuje upolowaną zdobycz.


Komentarze (jak wyżej): "Ty szmato! Zabiłaś cudowne, niewinne zwierzę i jeszcze się z tego cieszysz! Jak możesz czerpać przyjemność z zabijania? Psychopatka! Śmierć kurwie!"


Scenka nr 2: nasza modelowa myśliwka z pełną powagi i zadumy miną klęczy nad martwą zwierzyną,  w jednej dłoni trzymając zdjęty z głowy kapelusz a drugą opierając na stygnącym truchle. Jest przejęta, wzruszona, oddaje hołd. W pysku ofiary obowiązkowo widnieje kawałek jedliny.

Komentarze: "I po kiego chuja cała ta szopka? Przecież ona życia temu biednemu zwierzęciu nie wróci! Próbujesz ukoić swoje sumienie? Morderczyni!"


Scenka nr 3: nasza modelowa myśliwka szlocha nad ofiarą.

Komentarze: "Co za rozchwiana emocjonalnie idiotka! Najpierw zamordowała z zimną krwią dla zabawy a teraz wielki płacz! Na nic Twoje łzy – zwierz już życia nie odzyska. Wcale nie musiałaś strzelać. Mogłabyś cieszyć się teraz jego widokiem, patrzeć jak szczęśliwie hasa po lesie! Ale przynajmniej wiesz, co czują jego najbliżsi. Dobrze Ci tak - zarycz się na śmierć, bezmyślna suko!"



Scenka nr 4: brak zdjęcia.

Komentarze: "Czemu nie pokażesz swoich krwawych fotek? No dawaj, śmiało! A może masz coś do ukrycia? Wstydzisz się tego co robisz? Chora hipokrytka!" 

Z grubsza – to tyle. W swoich rozważaniach skłaniamy się ku tezie, iż bez względu na zachowanie naszej modelowej myśliwki, Prokopy i Wellmany tak czy siak będą obrabiać jej dupsko. Oczywiście emanująca szczęściem twarz i kurwiki w oczach myśliwki stanowią dla gawiedzi doskonały punkt zaczepienia, otwierający pole do przepuszczenia furiackiego ataku. Jednak owa radość z pozyskania zdobyczy jest zupełnie naturalna. Warto w tym miejscu po raz kolejny przypomnieć słowa prof. Dietmar’a Heubrock’a, kierownika Instytutu Psychologii Prawa Uniwersytetu w Bremen, prowadzącego również badania z zakresu psychologii myślistwa:
„Zabijanie wiąże się z ambiwalentnymi odczuciami. Są one opisywane przez wielu myśliwych, ja również je znam. Decyduje się odstrzelić tego kozła, on podchodzi, pociągam za spust, bum i leży. Najpierw się cieszę, następnie w radość wkrada się żal.”
No właśnie. Dlaczego jako myśliwi nie mielibyśmy się cieszyć? Łowy wymagają od nas wielu umiejętności, wykorzystania wiedzy w praktyce, czytania Mamusi Natury, planowania, przygotowania, wysiłku, musimy wypracować zarówno spotkanie ze zwierzyną jak i odpowiednią sytuację strzelecką, by oddać skuteczny, celny strzał. Każdy z tych elementów osobno przynosi satysfakcję, a połączone w całość tylko potęgują pozytywne doznania, sprawiając, iż polowaczka smakuje wprost wybornie. Celem myślistwa jest przechytrzenie i zabicie określonej zwierzyny. Dlaczego więc mielibyśmy ukrywać radość z naszego indywidualnego sukcesu, jaki stanowi jej upolowanie? Dlaczego mielibyśmy poddawać się próbom irracjonalnego wymuszania na nas określonych zachowań?

Na powyższe pytania nawiedzająca się w swych oświeconych przekonaniach publiczka z pewnością nam odpowie. Pokazując środkowy palec.

A może całość problemu w dużej mierze sprowadza się do samego aktu zabijania? Oczywiście nawiedzony margines nie akceptuje mordowania zwierząt w ogóle, zaś tych dzikich – disneyowskich symboli wolności, pokoju i szczęścia – w szczególności. Natomiast większość gawiedzi rozumie potrzebę regulacji pogłowia dzikich bydlątek, ale, traktując ją przeważnie jako zło konieczne, prezentując liczne kompleksy w swoich relacjach z Mamusią Naturą, wyraża różne zastrzeżenia co do formy tejże. To co łączy dwie powyższe grupy to przekonanie, iż zabijanie MUSI wiązać się WYŁĄCZNIE z negatywnymi emocjami. Im węższe czółka, tym bardziej infantylne wyobrażenia na temat stosunku człowieka względem przyrody. W skrajnych przypadkach, owe przekonanie sprowadzane jest do prostego wyboru: albo kochasz zwierzęta, albo je zabijasz. Tutaj nie ma miejsca na zrozumienie złożoności ludzkiej natury i emocjonalnego miszmaszu, który w normalnych warunkach towarzyszy zdrowemu Homo SS, a o którym opowiadał wspomniany prof. Heubrock. Na ile wiarygodne w tych realiach mogą okazać się próby tłumaczenia, że można zarówno kochać przyrodę jak i kochać korzystać z jej zasobów? Czerpać przyjemność z bycia jej częścią, aktywnym uczestnikiem procesów w niej zachodzących, nie zaś hołdować li tylko biernej obserwacji? Że Mamusia Natura to nie muzeum ani akwarium? Mimo że ludzie epatujący naiwnymi poglądami sami pakują się na minę radykalizmu i ideologicznego zaślepienia, gdzie owa naturalna, uczuciowa mieszanka zostaje sztucznie ujednolicona, wypada skonstatować, iż niestety nie jest to wyłącznie ich problem zamknięty w gabinetach psychoterapeutów. Całość bezpośrednio bije w nas i do powyższego sposobu pojmowania świata po prostu nie pasuje tryskający dumą i radością buc w zielonym kapelusiku z piórkiem, namiętnie fotografujący się z ofiarami swojej krwawej pasji.

Myśliwskie zdjęcia obarczone są też niemal identycznymi wadami co myśliwskie filmy, które nasz ulubieniec Florian Asche przyrównał do dzieł różowej kinematografii, a których zasadnicza słabość polega na tym, że:
„nie przedstawiają tego co jest naprawdę wzruszające i zachwycające, nie ma flirtu, nie można dowiedzieć się niczego o aktorach. W myśliwskim porno stoi sobie strzelec w zielonym kapelusiku, następnie pędzi obok niego dzik, pada strzał i pada zwierzę. Całość powtarza się kilkakrotnie. Tyle, że z innymi myśliwymi w innych lasach. W takich filmach nie dowiemy się niczego ani o samych łowcach, ani o rewirze, ani o zwierzynie, ani o wszystkim co stanowi polowanie. Są ich setki, tysiące, mają różne tytuły, ale wszystkie wyglądają tak samo.”
Można powiedzieć, że ze zdjęciami jest jeszcze gorzej, gdyż nie tylko nie idą za nimi żadne informacje, które mogłyby co nieco odbiorcy pod kopułą rozjaśnić, ale praktycznie nie da się ich przemycić. Montując nawet bardziej wybitnego łowieckiego pornola, zawsze można poświęcić parę klatek na pokazanie „gry wstępnej”. Niestety, fotki prezentują wyłącznie suchy efekt końcowy w postaci martwego boskiego stworzenia, według co poniektórych z bogatszą wyobraźnią  jeszcze „dyszącego” oraz myśliwskiej facjaty z malującym się na niej orgazmem.

Mając wszystko powyższe na uwadze, raczej trudno się dziwić, iż reakcje na łowiecką sztukę fotograficzną wyglądają… jak wyglądają.

Czy istnieje zatem jakaś alternatywa?

A i owszem, zaiste tak.

Proszem tylko spojrzeć na poniższe obrazki…


…które są efektem mistrzowskiej sesji fotograficznej zrealizowanej w ramach antymyśliwskiej kampanii w… putinowskiej Rosji. Celem jej organizatorów było zniechęcenie lokalnych społeczności, na co dzień żyjących po sąsiedzku z niedźwiadkami, do polowania. Choć pani fotograf, Olga Barantseva, nie chciała odpowiedzieć na pytanie czy futro, w którym pozuje jedna z atrakcyjnych modelek jest pochodzenia naturalnego czy też sztucznego, to zgodziła się objaśnić zawarte w efektownych zdjęciach przesłanie:
„Chcieliśmy pokazać naturalną harmonię między ludźmi a niedźwiedziami w Rosji, tę tradycyjną przyjaźń, jakże podobną do relacji człowieka z drugim człowiekiem.”
Czyż to nie jest urocze? Piękne? Szlachetne? Wzruszające? I pouczające?

Czyż nie taką narracją powinniśmy karmić własne dzieci? Przynajmniej do 30 roku życia?

Nie zamierzamy silić się tutaj na jakiś typowo bucowski komentarz. Bo najlepszy komentarz do owej „naturalnej, harmonijnej przyjaźni” napisało samo życie, kiedy to na planie zdjęciowym wytresowany przez cyrkowców miś zaczął dobierać się do jednej z modelek (czemu się zresztą nie dziwimy, w końcu dziewczyna pierwyj sort), co wymagało błyskawicznej interwencji i przerwania sesji.

Tym optymistycznym akcentem kończąc drugi sezon blogerskiego bucowania, życzymy wszystkim naszym Parafianom i Innowiercom, także rozczarowująco wąskiej grupie sympatycznych Niesympatyków, cudownych wakacyjnych przygód i poluzowania napięcia na stykach. Zasłużyliście na odpoczynek – zwłaszcza po dobrnięciu do końca tej homilii.

A my, jak to my – tradycyjnie wrócimy na kacu. Może już w grudniu...

P.S. Uprzejmie dziękujemy Siostrom naszym po szczelbie: Dajrocie, Joannie oraz Oli za zgodę na wykorzystanie materiałów będących w ich posiadaniu.