wtorek, 24 maja 2016

Bambistów Ci u nas dostatek. W zielonych kapelusikach z piórkiem też.


W organie naszym, Łowcu Polskim 5/2016, ukazał się artykuł „Fałszywy alarm“, w którym Marek Ledwosiński rekapituluje ostatnią drogę niedomagającego jenota z trawnika ciechocińskiego uzdrowiska.
Scenariusz opisanych wydarzeń doskonale oddaje realia czegoś co się nazywa zarządzaniem populacjami dziko żyjących zwierząt oraz skłania do refleksji nie tylko nad stanem głównego bohatera czyli jenota, ale też stanem umysłów i ducha zarządzających. Według relacji autora w Ciechocinku ktoś zauważył nietypowo zachowujące się, nietypowe zwierzę, w nietypowym miejscu, co spowodowało zawiadomienie policji. Policja zrobiła to co do niej należy, tj. zabezpieczyła. Nie wiadomo czy jenota przed wpływem otoczenia czy też otoczenie przed wpływem jenota. Zawiadamiając następnie stosowne służby miejskie czyli urząd. Stosowny urząd powiadomił stosownego powiatowego lekarza weterynarii. Stosowny powiatowy lekarz weterynarii poinformował z kolei stosownego miejscowego weterynarza. Tenże przyjechał, obejrzał zabezpieczonego jenota (lub zabezpieczony przed jenotem teren), a następnie zwrócił się do stosownego schroniska dla zwierząt. Stosowne schronisko nie przyjechało, tłumacząc się brakiem stosownego sprzętu, transportu i miejsca, gdzie zabezpieczonego jenota mogłoby schronić. Stosowny weterynarz zwrócił się wobec tego do myśliwego, który stosownie do wydanych dyspozycji i możliwości zastrzelił zwierzę, kończąc akt pierwszy dramatu. W akcie drugim podejrzewany o wściekliznę jenot został zbadany i okazał się wolny od wirusa. Co dla autora artykułu stanowiło namiastkę happy endu w formie dowodu na to, że Ziemia Ciechocińska wolna jest od tej zoonozy. Choć w gruncie rzeczy wynik badań dowodzi jedynie, że od wirusa wścieklizny wolny był jedynie trawnik sanatorium w Ciechocinku. Czy zachowanie zwierzęcia wynikało z innych schorzeń o mniejszym stopniu ryzyka dla ludzi i populacji jego gatunku niż wścieklizna? To najwidoczniej nie obchodziło nikogo. Autora artykułu też chyba nie. Pan Marek Ledwosiński przylepia za to łatkę „egzekutora” myśliwemu, który zwierzę zastrzelił, choć nie musiał, wspominając też coś o „sumieniu myśliwskim”. Nie wiadomo jednak czy autor pisałby o eutanazji zamiast egzekucji i o miłosierdziu zamiast sumienia, gdyby owego jenota uśmiercił osobiście weterynarz. Trochę też dziwne, jeśli uświadomić sobie, że autor sam należy do środowiska egzekutującego w innych okolicznościach tysiące zwierząt z tego gatunku. Bez okresów ochronnych, mogąc też odławiać te zwierzęta przy pomocy pułapek i uśmiercać przy pomocy metod stosowanych przy uboju zwierząt gospodarskich. Wszystko to w majestacie prawa i – jak pokazują w samym Łowcu Polskim dziesiątki zdjęć uśmierconych na polowaniu jenotów - bez specjalnych skrupułów oraz oznak żałoby u sprawców. 
Mimo sporej dozy czarnego humoru zawartej między wierszami powyższej historii, ona wcale nie jest zabawna. Na pewno nie dla zwierzęcia z trawnika lecz również w innym – szerszym - kontekście. Dowodzi bowiem zasadniczo dwóch rzeczy i każe się zastanowić nad trzecią. Po pierwsze – jak zauważa sam autor - jest dowodem na to, że w Ciechocinku „stosowne” służby mają problem z sytuacjami „wyjątkowymi”, związanymi z obecnością dzikich zwierząt na terenach zurbanizowanych. Kłopot taki sam jak w przeważającej części Polski gminno–powiatowej. Jest to kompleksowa kwestia ewidentnie zwiększającej się penetracji terenów zurbanizowanych przez coraz liczniejsze populacje niektórych gatunków, dynamiki infrastruktury oraz regulacji prawnych, rozwiązań organizacyjnych i - przede wszystkim - niedoboru środków finansowych. Ten stan rzeczy rezultuje nieraz dochodzeniem do groteskowych sytuacji odbijających się często szerokim, negatywnym echem w mediach. Nie widać jednak na razie na horyzoncie kompleksowych rozwiązań tego problemu i następny jenot, który pojawi się na trawniku ciechocińskiego sanatorium, lub gdzie indziej, spowoduje zapewne podobne albo i większe perturbacje. Po drugie, problematycznym stało się i staje się również społeczne postrzeganie tego rodzaju wydarzeń, z oczekiwaniami związanymi z powszechnie obowiązującym ekologizmem i poprawną politycznie biofilią. Budzi ona naiwne oczekiwania, graniczące nieraz z infantylizmem, sprowadzające się do chęci “uratowania” każdego dzikiego zwierzęcia, które znalazło się w opresji czy konflikcie. Tymczasem przyrodnicze, społeczne i ekonomiczne realia są brutalne. Jest raczej wyjątkiem niż zasadą, iż ranne w wyniku wypadku komunikacyjnego, bądź chore dzikie zwierzę, które opuścił instynkt samozachowawczy i refleks ucieczki w ogóle przeżywa. Niezależnie od zakresu udzielonej mu pomocy. Przyroda jest okrutna i za fasadą skaczących beztrosko sarenek, fruwających ptaszków oraz kwiatuszków ma miejsce bezwzględny proces przyrodniczy z własnymi regułami, na który mamy ograniczony wpływ - mogąc jedynie punktowo reagować zgodnie z przesłaniem humanitaryzmu, którego wyrazem jest nieraz wyłącznie wybór mniejszego zła. Formalnie rzecz biorąc – zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem – „zabezpieczony” w Ciechocinku jenot nie mógł “wrócić do środowiska naturalnego”. Jest to zwierzę uznane za “inwazyjne”, na jego przetrzymywanie wymagana jest zgoda Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Niedopuszczalnym i karalnym jest ponownie wypuszczanie przetrzymywanych zwierząt. Jenot z Ciechocinka miał w gruncie rzeczy niewiele alternatyw – zostać „zdanym na samego siebie”, by ewentualnie paść w wyniku obrażeń czy niewidocznych gołym okiem schorzeń, zostać uśmierconym bądź gnić w klatce do końca żywota. Ale czy opinia publiczna zdaje sobie sprawę z tego stanu rzeczy? Dywagujący nad egzekucją o świcie autor artykułu w Łowcu Polskim najwyraźniej nie.
Wypada się zastanowić w powyższym kontekście nad rzeczą trzecią, czyli rolą myśliwych. Zwierzęta wolno żyjące są zasobem przyrodniczym, dobrem ogólnospołecznym, nad którym pieczę dzierży Skarb Państwa. A myśliwi, będący grupą społeczną, która ma prawo do korzystania z owego naturalnego zasobu na określonych normami prawnymi zasadach, przejmują część obowiązków związanych z konfliktowością powodowaną przez ten zasób. Zakres obowiązków, obejmujących zarówno rekompensatę za szkody wyrządzone przez użytkowane zwierzęta łowne jak i obowiązek “dbania” o ten powierzony zasób – dokarmianie i poprawę warunków siedliskowych - kończy się jednak wraz z granicą obwodu albo sytuacjami takimi jaka miała miejsce w Ciechocinku. Poncjusz Pilatus z PZŁ może umyć ręce, usiąść wygodnie przed telewizorem czy z gazetą, porcją chrupków i butelką piwa, by pooburzać się wraz z członkami Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami nad absurdami wydarzeń z udziałem “powierzonego mu zasobu”, mającymi miejsce wokół nas. Jest to na pewno wygodne, choć ustawodawca daje myśliwym - posiadaczom uprawnień do polowania i broni palnej, prawo do stosownej ingerencji w myśl zapisów ustaw o ochronie zwierząt tudzież o ochronie przyrody. Jednak niejasne, mgliste, często sprzeczne przepisy regulujące to prawo oraz szereg innych aspektów, takich jak ryzyko osobiste, koszty ponoszone prywatnie i obawy przed emocjonalnymi reakcjami opinii społecznej powodują, iż większość myśliwych odnosi się krytycznie do jakiegokolwiek udziału środowiska w tego typu działaniach. Z drugiej strony myśliwy (leśnik) jest postrzegany jako osoba posiadająca kompetencje i środki potrzebne w przypadku „wydarzeń” z udziałem dzikich zwierząt. Weterynarz z Ciechocinka nie zwrócił się do członka klubu strzeleckiego z prośbą o interwencję z bronią palną, lecz do członka PZŁ, a odstrzał redukcyjny/sanitarny bobrów i żubrów nie jest zlecany lokalnym jednostkom Obrony Terytorialnej - też posiadającym sporo karabinów, a nawet czołgi. Ta sytuacja stanowi oczywisty dylemat, wobec którego zarówno środowisko myśliwych, jak i organizacja je reprezentująca przyjmuje postawę strusia, chowając głowę w piasek bądź racząc porcją bambizmu. Radykalne rozwiązania tego dylematu leżą na dwóch przeciwstawnych biegunach – jednym z nich jest całkowite odżegnanie się myśliwych od wszelkich działań niezwiązanych z polowaniem, zakaz jakiegokolwiek udziału w nich osób dysponujących bronią palną z tytułu posiadania uprawnień łowieckich. I skoncentrowanie się na tym co stanowi mocną stronę polskiego myślistwa. Na przykład celebrowaniu mszy Hubertowskich lub organizowaniu kursów gotowania dziczyzny dla pań z Klubu Dian Polskich. Dla administracji państwowej jest to kwestia sfinansowania i stworzenia profesjonalnych służb porządkowych działających w zakresie obejmującym kompleksową problematykę zakreśloną ustawami o ochronie zwierząt, ochronie przyrody, przepisami porządkowymi, sanitarnymi i innymi, z nowopolska nazywanym „Wildlifemanagement”. Służb będących w stanie również dokonać redukcji byków jelenia w III klasie wiekowej. Drugim biegunem jest przejęcie rozszerzonego zakresu obowiązków wobec “użytkowanego zasobu” przez samych myśliwych i istniejące łowieckie struktury organizacyjne.  Przy zagwarantowaniu przez ustawodawcę stosownych ram prawnych i sfinansowaniu środków, szkoleń etc. Ten drugi biegun determinowany jest przede wszystkim konsensem w środowisku myśliwych i gotowością do przejęcia rozszerzonego zakresu odpowiedzialności za „powierzony zasób przyrodniczy”. 
Przyszłość z pewnością pokaże czy stan obecny będzie trwać wiecznie, czy też w zakresie „Wildlifemanagement” polskie łowiectwo zacznie dryfować w kierunku jednego z tych biegunów. Wobec braku dyskusji na ten temat pozostaje jednak w tej chwili delektowanie się lekturą artykułu Marka Ledwosińskiego, po przeczytaniu którego wypada właściwie zerknąć na okładkę i sprawdzić czy studiowało się “Łowiec polski”, czy też „Dzikie Życie”. Przez pomyłkę.

10 komentarzy:

  1. Zły jest myśliwy, który zabija zwierzęta. Nawet w oczach innych myśliwych i nawet jak te zwierzęta to gatunki inwazyjne. I jak tu polować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejsc od polowania do zarzadzania . To jest to samo i konczy sie dla zwierzat tak samo, ale dla niektorych lepiej brzmi i jest bardziej akceptowalnym.....:??

      Usuń
  2. Mała uwaga. Jako ochotnik z nieistniejącego jeszcze oficjalnie OT stwierdzam kategorycznie. Czołgów nam nie dali a i broni mało. (Ja tam mam jako myśliweczek ale to wyjątek)

    Pozdrawiam Buców

    Arushi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Bawarii jeden z politykow domagal sie niedawno uzycia Bundeswehry do walki z dzikami. Pomysl uzycia naszego narodowego Volkssturmu do walki z jenotami chyba nie odbiega od innych krajow cywilizowanej Europy. Nawet jesli ta formacja nie posiada na razie broni ciezkiej na wyposazeniu i trenuje z atrapami karabinow.......:))))
      pozdr daka

      Usuń
  3. Cyt: ,,Przyroda jest okrutna i za fasadą ......... ma miejsce bezwzględny proces przyrodniczy z własnymi regułami, na który mamy ograniczony wpływ...,,
    Ciężko jest wielu osobom zrozumieć iż człowiek również należy do tej przyrody - jako jej element. W związku z tym stawianiem siebie jako gatunku na piedestale -że niby jesteśmy lepsi - wytworzyliśmy sztuczne formy zachowań, hamujące właściwe, instynktowe zachowania związane z obroną ,,gatunkowego,, terytorium. Dotyczy to nie tylko relacji człowiek-zwierzę...
    Znowu mnie ,,podkarmiliście,,... Ale muszę się przespać z...tematem ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pani Kasto - chyba sie Pani myli, jak zwykle robiac to z nieslychanym wdziekiem i w ogole. Czy Pani brala pod uwage ewentualnosc, iz owo "stawianie siebie na piedestale" (ze wszystkimi konsekwencjami, do ktorych nalezy rowniez "humanitaryzm" wyboru miedzy dzuma i cholera ) moze byc forma instynktu ?. Instynktownych zachowan, ktore ta slabo owlosiona malpa rodem z Afryki potrzebuje ?Jako gatunek. I byc moze wiele rzeczy, ktore w naszych zachowaniach postrzegamy jako sztuczne sa naturalnymi ?
    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że posiadamy instynkty...inaczej nie moglibyśmy przetrwać do czasów współczesnych i m.in. prowadzić bloga... :) :)
      Niestety wiele osób w trakcie życia zatraciło je / i tą naturalność / i bazuje tylko na formach go naśladujących, bez tego wewnętrznego czucia.../ odbiera się takich ludzi jako ,,bez ducha,,/...

      Usuń
    2. Instynkt blogowy mnie podpowiada, iz to nasladownictwo jest w gruncie rzeczy kontynuacja zachowan instynktownych - przy pomocy innych srodkow. Byc moze to, co postrzegamy jako sztuczne odejscie od zachowan "naturalnych" jest tylko inna ich forma....Jenot mi swiadkiem...
      pozdr
      daka

      Usuń
    3. Jeżeli jenot świadkiem, to pozostaje mi podkulić ogon i zmyć się do siebie, by dokończyć temat... ;)
      pozdr
      kasta

      Usuń
  5. Ja również nie do końca zgodzę się z tymi stwierdzeniami, chociaż trochę prawdy w tym jest. Dla jednych polowanie jest pasją i nie wyobrażają sobie bez tego życia, a dla drugich myśliwy jest po prostu kimś kto zabija nie winne zwierzęta, a w wielu przypadkach nie tak to wygląda...

    OdpowiedzUsuń