poniedziałek, 21 marca 2016

Zajonce szkodzom! Zajonce gwałcom!

Dnia 09.03.2016 w gronie stanowiącym zlepek Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa odbyła się debata nad zmianami w Ustawie Prawo Łowieckie. W trakcie dyskusji wyszczelono z wnioskiem o rozszerzenie katalogu zwierząt, za których grzeszne uczynki na polach winno się chłopom płacić odszkodowanie tak z urzędu, jak i od myśliwych. No i kandydatem na wielkiego szkodotfurcę mianowano… zająca szaraka. Właściwie to chuj wie dlaczego. Z naszego punktu widzenia to raczej szarakowi powinno się przelewać monetę za dramatyczne zmiany w środowisku, które doprowadziły do tego, że w zasadzie to ten gryzoń nie ma za dużych szans porobić naprawdę dużych szkód.

Na szczęście dla łowiectwa polskiego, a przede wszystkim dla Dian (też polskich), we wspomnianym gronie łączonym znalazła się Przewodnicząca Klubu Dian Polskich Polskiego Związku Łowieckiego – namaszczona na to stanowisko przez samego wodza Zarządu Głównego PZŁ – pani posłanka na Sejm Pasławska.
 
Przewodnicząca Klubu Dian Polskich wręcz brawurowo stanęła w obronie… poszkodowanych działalnością szaraka narodowego, własnoręcznie głosując za prawem do odszkodowania dla Dian Polskich oraz innych grup społecznych za to co zając wpierdoli.

Niestety nadzieję na wprowadzenie regulacji w interesie Dian Polskich oraz innych rolnych zostały pogrzebane wynikiem głosowania 22:8, jednoznacznie wskazującym na to, że wśród posłów dominują Diany niepolujące, które w dodatku podczas głosowania wyrażały oburzenie: bo z jednej strony dyskutuje się nad rozszerzeniem katalogu zwierząt „szkodotfurczych” o zająca, no a z drugiej strony inwestuje się ogromne środki w reintrodukcję i poprawę warunków bytowania tego szkodnika.

Głęboko zatem współczujemy Przewodniczącej Klubu Dian Polskich z powodu takiego wyniku głosowania, jednocześnie postulując gotowość niesienie pomocy, by ulżyć ciężkiej doli Dian Polskich, które najwidoczniej czują się okropnie zagrożone przez szaraki i nie mogą teraz liczyć na żadne rekompensaty za doznane doznania. Znaczy szkody. Postulujemy więc przeprowadzenie zbiórki wśród ludzi z miękkimi sercami oraz szarymi komórkami na zakup sprzętu, co już w średniowieczu sprawdzał się jako środek zapobiegania szkodom wśród dam. Będącymi też Dianami. Czyli pasa cnoty. Pertraktacje z dostawcą, tj. znajomym wiejskim kowalem już rozpoczęliśmy. Liczymy zarówno na pomoc myśliwych, jak i na solidarność pozostałych członkiń Klubu Dian Polskich. Nie wiadomo czy taki pas cnoty pomoże i zabezpieczy polującą Przewodniczącą Pasławską, bo szaraków raczej ubywa. Ale zaszkodzić to on chyba nie zaszkodzi. Tym bardziej, iż w przypadku szkód od zająca powinno się raczej rozchodzić o zapobieganie, a nie płacenie.

PS. W przypadku wystąpienia podobnych fobii wśród członkiń Klubu Dian Polskich przy PZŁ w terenie, sugerujemy kołom łowieckim wyposażenie Koleżanek w podobny sprzęt, w jaki mamy zamiar zaopatrzyć Przewodniczącą. Co prawda nie wiemy czy to poprawi ich samopoczucie i może cuś jeszcze? Ale już samo przymierzanie tych części garderoby stanowić powinno lepszą imprezę integracyjną niż wszystkie odświętne polowania zbiorowe Dian Polskich. Też podobno służące integracji.

piątek, 11 marca 2016

Słowa godne godnej oprawy.

Czyli bucowska złota rama, której dawno nie było, triumfalnie powraca! Prezentujemy Szanownej Parafii anonimowy komentarz do najnowszych wypocin zatytułowanych "Drapieżne, szczęśliwe, seksowne...". Wypoconych dla Kobiet na Dzień Kobiet. Twór/cy/czyni poniższych słów gratulujemy i życzymy dalszej, owocnej pracy na bucowskim ugorze.

poniedziałek, 7 marca 2016

Drapieżne, szczęśliwe, seksowne...

Powyższa fotografia ukazała się na profilu Pani Katarzyny Lewańskiej-Tukaj. I skłoniła jednego z internautów do wyrażenia niezrozumienia:

Piotr P.: Nigdy nie zrozumiem łowiectwa jako pasji... a chyba w szczególności u kobiet.
No więc psze Państwa, brak zrozumienia dla zawartości tej fotografii w cytowanej opinii można ująć w nieco szerszym kontekście niż fejsbukowe wyznanie. Zupełnie niedawno mieliśmy do czynienia – po  raz pierwszy w naszym kraju – z obchodami Dnia Darwina. Karola. W Poznaniu. Mimo iż ten akurat Karol jest w naszym kraju stosunkowo mało popularny i nadal dominuje u nas wiara w Adama oraz Ewę tudzież bociana, czego w pewnym sensie dowodzi doskonale Piotr P.

Ale co właściwie widać w kontekście obchodów dnia tego Karola na fotografii sfotografowanej przez Panią Katarzynę Lewańską-Tukaj? Otóż tam widać dwie samiczki z gatunku Homo SS, który wyewoluował gdzieś 6-3 miliony lat temu (akurat po damach ze zdjęcia tego wieku nie widać, trza przyznać, że trzymają się fantastycznie – gratulujemy!). Gatunek reprezentowany przez obie Panie „oddzielił się" wtedy od ich wspólnych przodków z małpami (niektórzy uważają, że niecałkiem - jednak jest to zupełnie odrębna problematyka). W każdym bądź razie przodkinie stażystki & myśliwej przeszły w czasie i przestrzeni proces ewolucyjny, którego fakt nie jest dziś praktycznie przez nikogo kwestionowany. Choć naturalnie wszędzie znajdą się wyznawcy Adama i Ewy oraz pan Piotr P., co pisze na fejsbuku.

Jednym z elementów tego procesu była diametralna zmiana preferencji pokarmowych prekursorek obu Pań. Od wszystkożerców z przewagą diety roślinnej , potem padlinożerców, po nadzwyczaj efektywnego predatora. Zmiana ta podyktowana była adaptacją do zmieniających się warunków środowiskowych i jednocześnie stanowiła motor rozwoju gatunkowego. W rezultacie, na leżącej sośnie, której nie zaadoptuje już żaden aktywista WWF-u, widzimy dwie samiczki reprezentujące rodzaj wyjątkowo elastycznego i skutecznego drapieżnika, który nie zatracił zdolności korzystania z pokarmu roślinnego. Na pierwszy rzut oka nie widać u tych Pań typowych atrybutów typowego drapola. Gdyby zostały sfotografowane w postaci rozebranej, deficyt owych „typowych" atrybutów uwidoczniłby się jeszcze drastyczniej. Cóż bowiem można ujrzeć, koncentrując się na istotnych elementach budowy tych dwóch egzemplarzy Homo SS? Przede wszystkim zadbane, lecz fatalne uzębienie. Brak zajebistych kłów. Brak muskulatury, która pozwalałaby zrobić ze szczęk lepszy użytek niż wydawanie wrzasku na widok myszy lub żabki. Czy z takim wyposażeniem można przegryźć gardło jakiemuś jeleniowi? O dużym odyńcu nie wspominając? Nie, ewidentnie nie. Kto nie wierzy może sam spróbować. A z takim wyzwaniem radzi sobie przecież tygrys, lew czy też maleńki ryś. Z pazurem w pupci właściwie. No więc ten atrybut możemy spisać właściwie na straty. Przejdźmy zatem ze szczęk niżej – jak to tam wygląda z wyposażeniem w drapieżnicze narzędzia? Znów, fatalnie. Albo jeszcze gorzej. Pazury na przykład. Niby są, ale czy nadają się do czegokolowiek więcej niż podłubania w nosie we wczesnym dzieciństwie i pomalowania na czerwono w późniejszym? Do polowania ta karykatura szponów w kończynach górnych i dolnych w ogóle się nie nadaje. Trzeźwo patrząc. Równie źle to wygląda, jeśli zaczniemy weryfikować zmysły, jakimi dysponują obie Panie, pod kątem ich przydatności do predacji. O węchu – nieodzownym dla tygrysa, pantery, lwa czy lisa – praktycznie można zapomnieć. Nasze myśliwki – tak początkująca, jak i zaawansowana – nie są w stanie przy pomocy tego zmysłu i zdegenerowanych organów zlokalizować prawie żadnej potencjalnej ofiary. Chyba, że jest już parę dni martwa a temperatura na zewnątrz dopisuje. Co gorsza, wygląda na to, iż degeneracja tego zmysłu postępuje – niewykluczone, że ich potomstwo w przyszłości będzie lokalizować swoją obecność w drogeriach i w miejskich szaletach wyłącznie po tabliczkach informacyjnych. Podobnie krytycznie wypada odnieść się do słuchu. Niby jest, ale gdyby któraś spróbowała zastrzyc uszami, by w ten sposób podnieść skuteczność rejestrowania i selekcjonowania dźwięków docierających z otoczenia, to absolutnie nie da rady. Chociaż w pyskach, czyli buziach obu predatorek zachowała się śladowa muskulatura, przy pomocy której mogłyby teoretycznie wachlować uszami tak jak słonie. Trochę lepiej jest ze wzrokiem – osadzone z przodu czaszek oczy przetwarzają otoczenie w dość ostry obraz. Podobnie jak u większości ssaków drapieżnych. Jednak w porównaniu z tym, co potrafi przy pomocy tego zmysłu zarejestrować wilk albo lis, to jest śmieszne nic. Umiejętność pościgu – złowienia potencjalnej zdobyczy? Groźba dogonienia leśnej gadziny, przy prędkościach jakie są w stanie teoretycznie i praktycznie rozwijać łowczynie, z pewnością potraktowana zostałaby przez ofiary co najwyżej humorystycznie. Dlatego też zające lub inne jelenie mogą bez obaw wyszydzać niedoskonałości drapieżniczek, krytykując nawet ich makijaż.

Właściwie więc, jak się na ten obraz nędzy i rozpaczy popatrzy, to można solidnie zwątpić. To mają być te drapieżniki? Tyranosaurus rex płci żenskiej naszych czasów? Nie jeden w tym miejscu se powie, iż Mamusia Natura lub ktoś, kto zrobił użytek z kawałka Adamowego żebra, miał zajebiste poczucie humoru. Tworząc TAKIE predatorki. O jakiej więc łowieckiej pasji tu można mówić? Do złowienia czego?

A… jednak! Pozory lubią mylić. Dlatego absolutnie nie wolno dać się zwieść tajemniczemu uśmiechowi, który do obiektywu prezentuje ta ciemnowłosa Pani z lewej. Popełnia też karygodny błąd każdy, kto bierze za dobrą monetę łagodne spojrzenie Pani z pierwszego planu. Proszę Drogiej Parafii, to, co widzicie na tym zdjęciu, to są w istocie dwie samiczki najgroźniejszego, najniebezpieczniejszego, najbardziej podstępnego i najefektywniejszego gatunku drapieżnika, jaki kiedykolwiek istniał na Ziemi. Owszem, można sobie robić podśmiechujki z tego czy innego atrybutu - bardzo nietypowego dla typowego predatora, lecz samym zwierzakom zamieszkującym ten las i resztę kuli ziemskiej, wcale nie jest do śmiechu. I jeśli ktoremuś w przeszłości przychodziły takie myśli do głowy, to został ich pozbawiony wraz z łbem. Na wieki wieków. W kategorii wagowej wszelkich istot powyżej 100 gram i wzroście powyżej 5 centymetrów, mamy tutaj do czyniena z absolutnym top-predatorem wszechczasów. Reprezentowanym na załączonym zdjęciu przez dwa niewiniątka w młodszej klasie wiekowej. Ewolucja, czyli Darwin nie pracują mianowicie według sztywnych schematów, zaś do celu, którym jest optymalizacja gatunku, prowadzi wiele dróg.

Przyjrzyjmy się tym paniom jeszcze raz. Ich ząbkom na przykład, których na zdjęciu nie pokazują być może dlatego, że w obrębie ich gatunku uśmiech może być czasami interpretowany jako forma szczerzenia kłów. Uzębienie nie musi mieć formy uzębienia wielkiego kota (proszę sobie wyobrazić jakby to wyglądało). Ta forma nie jest obu Paniom absolutnie potrzebna do złowienia i zabicia ofiary. Wyprostowana postawa powoduje, że mają do dyspozycji przednie kończyny, wyposażone w wyjątkowo w świecie zwierząt ukształtowane łapki. Czyli dłonie, przy pomocy których mogą posługiwać się narzędziami. Żaden lew, gdy nie może dogonić antylopy, nie schyli się, żeby podnieść kamień i z odległości kilkudziesięciu metrów pierdolnąć ją w czapę. Ale każda z tych Pań to doskonale potrafi. Choć nieraz w przypadku młodszych osobniczek, rzucających papierkiem do kosza, to nie zawsze funkcjonuje tak jak powinno. Jest to jednak wyłącznie kwestia treningu. Zaletę tego typu uzębienia stanowi jego uniwersalność. Jeśli nie uda się żadnej antylopy trafić, to przecież zawsze można schylić się po jakąś gruszkę lub inny banan albo brokół i zaspokoić głód. Co umożliwia też uniwersalna konstrukcja układu pokarmowego. A żaden konkurencyjny kotek nie wyżyje na samych gruszkach. Powyżej było trochę kpin ze ślamazarności i powolności tych stworzeń – niezdolnych dogonić choćby kulawego zająca. Ale gdyby dały się kiedyś roznegliżować, to najpewniej dojdziemy to wniosku, że te ciepłokrwiste istoty, nie mają futerka (no, prawie nie mają). A to powoduje, iż mogą się pocić, dysponując tym samym genialną chłodnicą, która pozwala utrzymać stałą temperaturę ciała przy dłuższym wysiłku fizycznym. Z czego rezultuje niesłychana w świecie zwierząt wytrzymałość. Żadna gadzina z otaczającego lasu nie byłaby w stanie ujść na długim dystansie obu łowczyniom.  Homo sapiens jest w stanie pokonać za jednym zamachem dystans do 600 kilometrów. Ścigając sarnę czy dzika z tego lasu w razie potrzeby aż do Kolonii lub Smoleńska (Sztokholm odpada, bo trzeba pływać). Z reguły takiej potrzeby nie ma, ponieważ ofiara zdąży na tym dystansie z 5 razy paść z wyczerpania. Zwierzęta są pozornie szybsze, lecz te Panie potrafią zagonić każdego ssaka na śmierć – jeśli tylko będą miały ku temu warunki i gumofilce zamiast szpilek. Złowić bez marnowania naboju. Zatem dokładnie przyglądając się tym wszystkim atrybutom posiadanym przez te egzemplarze Homo SS, dojdziemy do wniosku, iż owszem – występują pewne braki, niedociągnięcia etc., a niektóre elementy mogłyby być miejscami lepiej rozwiązane – ale całość jest pod kątem uprawiania polowania zoptymalizowana. Z wieloma opcjami dodatkowymi. Jeśli bowiem gdzieś występują braki, postrzegane przez nas jako braki, to po dogłębnej analizie całego kompleksu jaki tworzy taka myśliwka, okazuje się, że są to braki pozorne, wynikające z braku potrzeby posiadania określonych właściwości. Poza tym, biorąc pod uwagę estetykę konstrukcji, myśliwka sprawia wyjątkowo pozytywne wrażenie. Przeważnie. Czego potwierdzenie znajdziemy na fotce, którą legalnie ukradliśmy.

Na tym zdjęciu jest jeszcze jeden element. Słabo widoczny. Jednak odgrywa zasadniczą rolę przy ocenie drapieżniczych zdolności obu samiczek. To jest intelekt z siedzibą w mózgu, będącym jednym z najlepszych, najbardziej kompleksowych komputerów, w jakie Natura (albo kreatywny specjalista od męskich żeber) wyposażyła kiedykolwiek, którąkolwiek istotę na Ziemi. Jeśli popatrzymy na te Panie tylko i wyłącznie z drapieżniczej perspektywy, to na zabitej sośnie siedzą w zasadzie maszyny do zabijania, wyposażone w rozbudowane centra informatyczne, zamaskowane resztkami sierści porastającymi ich głowy. To nie sztucer czy inna dwururka, lecz właśnie intelekt daje absolutną przewagę nad każdym, zwierzęcym konkurentem, minimalizując szanse obiektów łowów i wyrównując ewentualne mankamenty dotyczące innych atrybutów. Stanowi też zasadnicze źródło hierarchii oraz jednoznacznego podziału ról na ludzkim polowaniu. Hierarchii, która stała się szczególnie wyrazista w okresie ostatnich kilkuset lat. Straszne, wręcz porażające! Można by powiedzieć, kontemplując z tej perspektywy predatorki siedzące na zabitej sośnie. Dobrze, że tego zdjęcia do tej pory nie oglądał redachtor Wajrak, który popełnił był swego czasu publiczne wyznanie „Bojem siem myśliwyh!”. Niewiadomo co by się stało z jego zwieraczami. Na szczęście większość widzących tę fotografię widzi… to co widzi.

Czy jednak owo zdjęcie, powstałe dzięki talentowi Pani Katarzyny Lewańskiej–Tukaj, rzeczywiście pokazuje wszystko, co chcemy zobaczyć i se zinterpretować? Widać tam na pewno  dwie samiczki z gatunku Homo SS, drapieżnego wszystkożercy. Dostrzec można dwie maszyny do zabijania, wyposażone we wspomniane centra informatyczne. No i wiele, wiele, wiele innych rzeczy też. To co widzimy, to są jednak tylko poszlaki, na podstawie których trudno zdefiniować gdzie kończy się biologia i zaczyna psychologia – czyli pasja. Szukając obecnej bądź nieobecnej pasji, wypada się wybrać z Karolem Darwinem w przeszłość. Do lasu, w którym kilka milionów lat wcześniej, w podobnej scenerii, na pniu zabitego palisandra, siedziały dwie dziewczyny z gatunku jakichś człekokształtnych. Wówczas nie polowały, lecz dawały… Się upolować panterom, lwom, czasem i szakalom. Gustując w bananach oraz termitach. Ale pewnego pięknego dnia owe Panie zdecydowały się wzbogacić dietę tatarem z leśnej antylopy, potem kotletem malpy czy innego stworzenia. Kilkadziesiąt, może kilkaset tysiecy, a może miliony lat doświadczeń z wysokowartościowym białkiem zwierzęcym wyzwoliło w podświadomości tych wszystkożernych istot coś, co na wstępie się nazywa pasją łowiecką i jest w gruncie rzeczy genetycznie zakodowanym instynktem. Instynktem, który pomógł przetrwać oraz rozwijać się tej grupie gatunków – balansującej przez większą część swojej ewolucji najprawdopodobniej na krawędzi wymarcia. Pulsowanie klimatu i zmiany w środowisku powodowały, że miała tam miejsce permanentna selekcja, preferująca łowców – tj. osobniki, które w obliczu zaniku dżungli z bananami i zastąpienia ich rozległymi sawannami, były w stanie efektywniej niż inne korzystać z tego, co oferowała sucha, otwarta oraz uboga w zjadliwe rośliny, owoce, kłącza, bulwy przestrzeń. Pozostawało do dyspozycji białko zwierzęce – dostępne początkowo w formie larw, owadów, małych zwierząt, padliny a potem w coraz większym stopniu jako rezultat polowania. Aż po moment, kiedy prarababcie bohaterek fotki zaczęły celowo i skutecznie łowić zwierzęta większe od nich samych. Kierowane instynktem. Takim samym instynktem jaki tkwi wewnątrz każdego tygrysa, kota domowego a nawet pudła kanapowego (w  przeciwieństwie do jego braku np. u  baranów, u których pasja do polowania występuje rzadko, ale za to o wiele częściej brak zrozumienia dla niej).   Instynkt łowcy jest zakodowany i drzemie właściwie w każdym przedstawicielu i przedstawicielce gatunku ludzkiego. W każdym z nas. Przybierając najróżnorodniejsze formy pasji, łowów, pogoni – za sławą, pieniędzmi, władzą, uznaniem oraz dążeniem do osiągnięcia setek albo i tysięcy materialnych oraz niematerialnych celów. Zresztą często, z punktu kolektywnego widzenia, pozbawionych racjonalności. Łowy to wysiłek, lecz również radość, zadowolenie, poczucie szczęścia. Nie tylko z powodu sukcesu i osiągnięcia celu polowania, ale również z samego w nich  udziału. W 1943 roku – na długo zanim naszą świadomością i podświadomością zajęły się neuronauki, socjobiologia oraz inne szkiełka i oka – hiszpański filozof Jose Ortega y Gasset, zafascynowany fenomenen polowania we współczesnej cywilizacji – napisał bodajże jedyną, filozoficzną rozprawę o polowaniu i motywach dzisiejszego łowcy. W „Medytacjach nad polowaniem“ Don Jose stawia tezę, iż myśliwy jest najszczęśliwszym człowiekiem. Jest mianowicie sobą. Tym, czym byliśmy ongiś wszyscy. Człowiekiem postępującym zgodnie ze swoją naturą i instynktem. Archaizmem i wyrazem powrotu tam, skąd przyszliśmy i dokąd – jako cywilizacja – nigdy nie wrócimy. Choć powszechnie praktykowane są polowania na stanowisko prezesa spółki czy na zasiłek dla bezrobotnych. Z perspektywy Jose Ortegi Y Gasseta – a i naszej też – na zdjęciu widać po prostu dwie, szczęśliwe kobiety. Żyjące w zgodzie zarówno ze swoją naturą, jak i z naturą, która je otacza. Czego z okazji międzynarodowego Dnia Kobiet wypada życzyć wszystkim pozostałym.