wtorek, 7 czerwca 2016

Dzień warchlaczka-patelniaczka. Czyli Dziecka.

Świerklaniec leży na Śląsku. Jest siedzibą nadleśnictwa o tej samej nazwie, które prowadzi własny profil na fejsbuku. 1 czerwca br. z okazji Dnia Dziecka ukazały się na nim dość trudne do zinterpretowania życzenia tej treści:
Dopiero gdzieś na poczatku XX wieku zaczęto gdybać na temat ewentualnego poświęcenia jednego dnia w roku, by zwrócić uwagę na prawa dzieci, ich potrzeby i obowiązki dorosłych wobec tej grupy obywateli. Przełom stanowiły traumatyczne doświadczenia I Wojny Światowej, po których pierwsze państwo na świecie uznało potrzebę oficjalnego ustanowienia Dnia Dziecka. Była to Turcja, gdzie Święto Dzieci celebrowane jest już od prawie 100 lat, bo od 1920 roku – jednak nie pierwszego czerwca, tylko 23 kwietnia. Nie wiadomo czy tureccy muzułmanie byliby specjalnie zbudowani gdyby z okazji tego święta ktoś składał życzenia ich pociechom ilustrowane podobizną młodej dzikiej, ale świni. Dziś Dzień Dziecka obchodzony jest w 145 krajach – w Polsce oficjalnie od lat 50–tych. Naturalnie jest to tradycyjna już okazja do zwrócenia szczególnej uwagi na potrzeby dzieci znajdujące się w tym dniu w centrum uwagi: czy to w domu, czy w przestrzeni publicznej, składając życzenia i tym samym wyrażenia troski o ich przyszłość. Encyklika świerklaniecka z okazji Dnia Dziecka, Warchlaka, Pisklaka i Łoszaka, do której dołączyli się też leśnicy z Ziemi Wieluńskiej,  jest jednak dość osobliwa i skłania do refleksji. Nie wiadomo czy Nadleśnictwo Świerklaniec lub Wieluń wpadłyby na pomysł zilustrowania Dnia Mamy adekwatnymi do powagi i  znaczenia tego Święta obrazkami w podobnym stylu jak składane dzieciom życzenia.
Pozostaje dać się zaskoczyć, co zaoferuje edukacja leśna na te okoliczności w przyszłości - szczególnie na Dzień Taty. W każdym bądź razie, gdyby świerklanieccy leśnicy byli zainteresowani, chętnie dostarczymy znacznie więcej poglądowego materiału ze zwierzątkami na wszystkie takie okazje. Również na Dzień Zmarłych.

Świerklaniecko-wieluńska encyklika na Dzień Warchlaka, Łoszaka, Pisklaka oraz Dziecka wpisuje się w trend związany z antropomorfizacją zwierzat – przypisywaniem im „ludzkich“ atrybutów. Młoda sarenka tudzież dzika świnka budzą „naturalne“ skojarzenia z dziećmi. Zaś ich widok wyzwala instynkty opiekuńcze w każdym przedstawicielu gatunku Homo sapiens. W przedstawicielkach nawet szczegolnie. Niezaleznie od tego czy noszą mundury służby leśnej. Jednak przekroczenie pewnych granic w tym zakresie rezultuje Syndromem Bambi – zjawiskiem, które sprowadza się do naiwnego, wyidealizowanego czy wręcz infantylnego postrzegania przyrody i relacji z nią. Budzi oczekiwania i wyobrażenia, które nie mają nic wspólnego z realiami otaczającymi biura Nadleśnictw Świerklaniec i Wieluń.

Szanse na spełnienie się życzeń, które załogi nadleśnictw kierują najwyraźniej też pod adresem wyeksponowanego Warchlaczka, są w przypadku tego akurat solenizanta praktycznie zerowe. Najwyżej co dziesiąty Warchlaczek osiągnie wiek 3-4 lat, kiedy to pociechy leśnych edukatorów potrafią mniej więcej zrozumieć przeczytany im tekst życzeń i ogarnąć obrazki. Połowa zginie zresztą w ciągu pierwszych kilkunastu tygodni życia (jeśli kolektywy N-ctw Swierklaniec i Wieluń lubią grillowanie, to więcej). Osiągnięcie zaś przez Warchlaczka wieku 7 lat – kiedy Dzieci są w stanie same przeczytać płynące przesłanie i złożone życzenia – graniczy z cudem. Skierowane więc do pasiatego dziecka życzenia powinny właściwie brzmieć: „Warchlaczku , a Ty nie masz nawet cienia szansy na to, by spełniło się to, czego życzymy Wszystkim Dzieciom, ale… korzystaj z niej“.  

Problem nie polega zasadniczo na tym, że ktoś zwizualizował w ten albo inny sposób równanie między różnymi Świętami, lecz na tym, że te obrazki oglądają też dzieci myślące. Myślące dalej niż do następnej linii oddziałowej lub kolejnego szkolenia dla misjonarek i misjonarzy Trwałej, Zrównoważonej i Wielofunkcyjnej Gospodarki Leśnej. Które to dzieci zdają sobie prędzej czy później sprawę z tego, że trzy miesiące po Dniu Dziecka Pan Leśniczy dał Warchlaczkowi, z którym obchodził Dzień Dziecka, w czapę. I zrobił z niego głównego bohatera grillowania z okazji uroczystego poświęcenia kolejnego zrębu zupełnego. A  Pan Nadleśniczy będzie słał elaboraty o wymordowanie w okolicach jak największej liczby jeleni bezpośrednio po składanych przez nadleśnictwo - również cielaczkom - życzeniach „przyjemnego wchodzenia w świat dorosłych“. Oraz z wielu, wielu innych spraw.
Zupełnie możliwe, iż na wypadek pytań i wątpliwości myślących dzieci związanych z tymi i innymi sprzecznościami między przekazem i realiami Nadleśnictwo Świerklaniec ma w zanadrzu przygotowany w centrali następny pakiet propagandowo-edukacyjny, w którym wyjaśni dzieciom, że warchlacze steki z grilla na zrębie rosną w supermarkecie lub że spełniły się marzenia o samobójstwie wiszącego w chłodni cielaka. Albo że chodzi o młodociane ofiary odrażających, brudnych i w zielonych kapelusikach. Czyli myśliwych. Z którymi kochający Warchlaczki, Pisklaczki, Łoszaczki i Cielaczki jak własne Dzieci leśnicy nie mają nic wspólnego.
Dlatego my również życzymy dzieciom z okazji ich Święta w roku ubiegłym, bieżącym oraz w latach następnych przede wszystkim zgodego z realiami i przesłaniem humanitaryzmu wychowania przez świadomych dorosłych na ŚWIADOMYCH dorosłych.

piątek, 3 czerwca 2016

Panią wilk kołeczkiem na stosie.

Likantropia jest częścią zjawiska występującego właściwie na całym globie i we wszystkich kulturach. Tych zwanych prymitywnymi i tych, które nazywają się cywilizowanymi. Polega na wierze w zdolność wcielania się ludzi w postacie różnych zwierząt. Likos oznacza po grecku wilk, antropos – człowiek. Wiara w wilkołaki, czyli ludzi przemieniających się w wilki, występuje wszędzie gdzie pokrywały się pierwotnie zasięgi występowania gatunku Homo Sapiens i Canis Lupus. Na Nową Zelandię, na przykład, wilkołaki dotarły dopiero krótko po królikach. Wilkołak był przez tysiąclecia postrzegany jako realna część otaczającej rzeczywistości. Został stosunkowo niedawno przepędzony z niej na papier i do ruchomych  obrazków w kinie i telewizji. Polacy mogą być dumni z tego, że prawdziwe  wilkołaki przeżyły w naszym krajobrazie dłużej niż tury. To znaczy przeżyło postrzeganie wilkołaków jako realnego zjawiska. Chociaż naturalnie niekoniecznie muszą być dumni.             

7 lipca 1901 roku w Myscowej, małej wiosce w Beskidach, kilku pasterzy było świadkami jak wilk porwał owcę z pastwiska i zaczął uciekać z nią do lasu. Chłopi rzucili się w pogoń za drapieżnikiem, lecz ten zmylił prześladowców i zniknął w mateczniku. Jednak na dróżce gdzie mieszkańcy Myscowej stracili go z oczu, pojawił się nagle miejscowy żebrak, Iwan Karczmarczyk. Chłopi obezwładnili natychmiast domniemanego wilkołaka przyjmując, iż ten nie mogąc uciec, użył fortelu i wrócił do swej ludzkiej postaci. Ciężko pobitego Iwana Karczmaczyka zaciągnięto w opłotki wsi domagając się, aby zdradził miejsce gdzie ukrył owcę. Życie uratował mu przebywający przypadkiem we wsi żandarm i (prawdopodobnie) brak osinowego kołka pod ręką. Sprawa miała swój epilog w sądzie, gdzie sprawcy bestialskiego pobicia zostali uznani winnymi i 25 listopada 1901 roku sąd skazał ich na kary od pięciu do dziesięciu dni aresztu. Jak okazało się w toku postępowania, nawet wójt Myscowej, niejaki Solenka, był święcie przekonany o wilkołactwie Karczmarczyka i bez najmniejszych skrupułów uczestniczył w pobiciu. Jeśli wierzyć Leszkowi Słupeckiemu – autorowi książki „Wojownicy i Wilkołaki” – „pan Karczmarczyk był przede wszystkim postacią prawdziwie historyczną: ostatnim poświadczonym źródłowo polskim wilkołakiem. A przynajmniej ostatnim człowiekiem o to na ziemiach polskich, posądzonym“. Z czystej ciekawości zadzwoniliśmy do pełniącego dzisiaj tę samą funkcję sołtysa wsi Myscowa w gminie Krempna z pytaniem,  czy czasami jakiś wilkołak nie kręci się po dziś dzień po okolicy. Sołtys niestety pierdolnął słuchawką gdy zrozumiał o co się rozchodzi. W leżącym w pobliżu Magurskim Parku Narodowym zatrudniony  jest specjalista od ochrony wilków z tytułem doktora nauk ekologicznych. Gdy spytaliśmy go o to samo co sołtysa, zaniemówił i do dzisiaj się nie odezwał. Tak więc na dobrą sprawę nie udało nam się zdobyć dowodu na to, że wilkołaki w naszych realiach nadal występują. Ale nie udało się zdobyć też dowodu na to, że nie występują, o czym później.      

Choć wilkołaki zniknęły z krajobrazu to w kulturze nadal notuje się ich obecność. W różnorakich – wirtualnych – formach. Można je spotkać stosunkowo często w literackich opisach, na ekranach kin lub w innych sztukach. Na przykład na rysunku pani Moniki Starowicz, mysliwej i artystki. Nie wiadomo czy pani Monika Starowicz używa do polowania srebrnej amunicji lub trzyma gdzieś podręczny kołek osinowy. Jednak polująca malarka ze Śląska potrafiła stworzyć na papierze przeuroczą interpretację wilkołaka. Sądząc po niektórych atrybutach - dorodnej wilkołaczki właściwie.
(Rysunek wilkołaka, będący kopią rysunku Moniki Starowicz w 2016 roku. Ponieważ właścicielka praw autorskich do wspomnianego wyżej rękodzieła nie wyraziła zgody na jego wykorzystanie do zilustrowania naszego bucowskiego materiału przed zapoznaniem się z jego treścią i zupełnie możliwe, że po zapoznaniu się z nią nie wyraziłaby jej w ogóle, na wszelki wypadek sięgnęliśmy po alternatywne środki wyrazu. Licząc oczywiście na wyobraźnię Pszeszanownych Parafian, którzy winni sobie z grubsza zwizualizować, o co się w tym rysunku rozchodzi. Jeśli ktuś takowej fantazji nie posiada, proszę się pilnie do nas zgłosić. Też nie pomożemy...)

Jest to przykład współczesnej – zgodnej z duchem naszych czasów i przesłaniem gender -interpretacji wilkczołaczej legendy. Pierwotnie była ona zdominowana przez ludzi zamieniających się raczej w basiory niż wadery. Czyli mężczyzn. Logiczne zresztą, jeśli wziąć pod uwagę, iż wspomniany wyżej Leszek Słupecki dopatruje się źródeł tego mitu w rytuałach związanych między innymi z inicjacją i przygotowywaniem się młodych ludzi do raczej krwawych zajęć zawodowych czyli wojny. Z niewiadomych powodów zdominowanych przez płeć mniej nadobną. Nie oznacza to, że przed pojawieniem się w polskiej sztuce ludowej – czyli nakręconego w Polsce Ludowej filmu „Wilczyca“ – motywu damskiego wilkołaka, panie w tej roli nie występowały. U progu czasów nowożytnych miała miejsce na przykład prawdziwa wysypka wilkołaczek w malowniczej Burgundii. Przez sto pięćdziesiąt lat na przełomie XVI i XVII wieku odbywało się w tym regionie bezlitosne i  bezwzględne polowanie na wilkołaczki, którym zarzucano konszachty z szatanem. Zaciekle je ścigano i palono żywcem na stosach. Pani Clauda Jeanprost miała na przykład  pod postacią wilczycy napadać na mieszkanców wioski Orcieres, zabijając ich, by w następstwie żywić się ich mięsem. Po skazaniu na śmierć w 1589 roku, została skatowana do nieprzytomności drewnianymi drągami i oddana na pastwę płomieni. Po każdym ataku wilków rozpoczynała się w tych okolicach nagonka w poszukiwaniu winnych i wystarczyło nieraz tylko parę zadrpań na ciele by – jak w przypadku pani Pierrette Vichart - oskarżyć kobietę o wilkołactwo, w ekspresowym tempie osądzić i skazać oraz spalić. O niesłychanym szczęściu mogła mówić pani Oudette Champon, która miała dostatecznie dużo pieniędzy na adwokatów, dzięki którym uniknęła stosu, by  wieść potem żywot raczej ubogi, a więc goły i niezbyt wesoły. Albo pani Guillemette Barnard - oskarżona o to, że zamieniwszy się w wilczycę ugryzła sąsiada kilkakrotnie w pośladki. Nie została spalona, lecz jedynie skazana na banicję. Sąd miał bowiem problemy z oskarżycielem, który w momenie pogryzienia był nawalony w trąbę i urwał mu się film. Interesującym jest, iż plaga wilkołaczek palonych masowo i z uporem godnym lepszej sprawy, występowała jedynie lokalnie - w Burgundii. Gdzie indziej raczej rzadko (u nas się wtedy tak czy owak paliło mało stosów). W Niemczech, na północ od Burgundii, w okolicach nadreńskiego Jülich krążyły około 1591 roku co prawda ulotki o 85 wilkołaczkach pożerających ludzi w tych okolicach, pokaranych ogniem na stosach. Miała to być przestroga dla wszystkich tamtejszych „świątobliwych niewiast i dziewcząt“. Ale treści tej ulotki nie potwierdzają żadne inne dokumenty i źródła historyczne. Być może chodziło o przedruk artykułu z jakiejś wczesnej Gazety Wyborczej? W przeciwieństwie też do „Wilczycy“ - głównej bohaterki powstałej dla ludu pracującego w Polsce Ludowej wersji legendy z wilkołaczką, którą przedstawiono jako erotomankę, źródła historyczne z Burgundii nie wspominają o jakichkolwiek ekscesach erotyczno–seksualnych z udziałem tamtejszych pań podejrzewanych o likantropię. Owszem, zarzuty dotyczyły zaduszeń, rozszarpań i pożarć ofiar zwierząt domowych i dzieci, ale żeby któraś z pań wilkołaczek wtedy kogoś uwiodła czy zgwałciła...? Na ten temat w kronikach nic nie ma. Niezależnie od tego, łowcy wilkołaczek z Burgundii wychodzili z założenia, iż podejrzane niewiasty oddawały się szatanowi i stąd brała się ich zdolność do przybierania wilczej postaci. Dowodem na to były zezania pań przyznających się do spółkowania z jakimś bliżej niezidentyfikowanym partnerem, który dysponował penisem o temperaturze poniżej zera – czyli lodowatym. Według ówczesnych seksuologów zatrudnionych w organach inkwizycji, było to jednoznaczną przesłanką wskazującą na przedstawiciela piekieł. Wszystkie podejrzane przyznawały się - prędzej czy później - podając nieraz temperaturę niektórych części partnerów z dokładnością do 1 stopnia Celsjusza. Nic dziwnego, ponieważ zeznawały z powolutku miażdżonymi kciukami w czymś w rodzaju współczesnego imadła. Naturalnie trudno spekulować na temat motywu Pani Moniki Starowicz – czyli powodu, dla którego niewinna biel kartki papieru skonfrontowana została przez nią z demoniczym wyrazem zaklętej w tuszu postaci wilkołaczki. Ale gdyby którys z autorów tego tekstu musiał zeznawać dlaczego popełnili niniejszy artykuł o likantropii i został skonfrontowany z podobnymi metodami przesłuchań jak kobiety z XVI-wiecznej Burgundii, to przyznałby się zapewne do wszystkiego. Nie tylko do temperatur partnerki.

Czy jednak wilkołaki, które od tysięcy lat towarzyszyły ludziom przeszły rzeczywiście całkowicie do wirtualnej przestrzeni? Bez względu na to, że nie udało nam się ich znaleźć w okolicach Myscowej, znaki na niebie i ziemi wskazują, że niekoniecznie wilkołaki istnieją jedynie w wyobrażeniach. Tyle tylko, że dziś likantropia nie jest wyrazem wiary w to, iż ludzie przyjmują postać zwierząt, lecz dokładnie odwrotnie. To wilk w wierzeniach ludu zurbanizowanego przyjmuje obecnie w coraz większym stopniu postać człowieka, jego cechy i atrybuty. Niezadługo ten lud - antropomorfizujący co się da -  ujrzawszy biegające po lesie szare stworzenie będzie zapewne święcie przekonany, że widzi właściwie jakiegoś pana Iwana Karczmarczyka. Czyli pana wilka.

(Pan wilk)


Źródła:
Leszek P. Słupecki „Wojownicy i wilkołaki” 2011
Frank Thadeusz „Teuflischer Beischlaf” Der Spiegel 34/2015
Hannah Priest „She-Wolf. A cultural history of female werewolves“ 2015